sobota, 4 stycznia 2014

VII. "Dwójka zdradzonych"

YOUNGJAE 
Słowniczek:
ani - "nie" w nieformalnym języku koreańskim.
aniyo - "nie" w formalnym języku koreańskim.
-ie; -ah - zwracając się do kogoś młodszego lub w tym samym wieku, można użyć tych końcówek przy imieniu danej osoby (np. Yongguk -> Yonggukie, Youngjae - Youngjae-ah).
hwaiting - koreańska wersja "fighting"; coś w rodzaju hasła dopingującego "walcz/dasz sobie radę".
soju - tradycyjny koreański alkohol.
mwo - "co".
oppa - dziewczyna zwraca się tak do swojego starszego brata, bliskiego jej starszego kolegi/przyjaciela, bądź swojego chłopaka. 

*Bomin*
     Byłam wściekła. Pełna negatywnych, rozszalałych emocji pędziłam przed siebie, nie przejmując się nawet tym, że łzy przesłaniają mi widok. Jeśli wpadnę pod samochód, trudno. Jeśli się potknę i zabiję, trudno. Jeśli nie uda mi się złapać oddechu i się uduszę, trudno.
     Nie obchodziło mnie to.
     W głowie miałam tylko i wyłącznie obraz mojego od-kilku-minut-byłego chłopaka, obściskującego się z jakąś wymuskaną dziewczyną w zdecydowanie za krótkiej spódniczce, odkrywającej jej zdecydowanie za chude i zdecydowanie za długie nogi. Byłam zła, zazdrosna, zrozpaczona. W tamtej chwili nie było mnie stać na nic więcej niż spoliczkowanie go, ale teraz, kiedy szok minął, chciałam go najzwyczajniej w świecie zabić. Kopnąć prosto w jego najczulsze miejsce, potem, kiedy już padnie na kolana, zwijając się z bólu, zacisąć palce na jego szyi i...
     Moja stopa niespodziewanie się z czymś zderzyła i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, runęłam na ziemię. W ostatniej chwili wyciągnęłam ręce przed siebie, dzięki czemu uchroniłam twarz przed zranieniem, ale poczułam za to ostry ból po wewnętrznej stronie prawej dłoni. Jęknęłam, łapiąc gwałtownie oddech, który od pewnego czasu wstrzymywałam, próbując w ten sposób poradzić sobie z potwornym uczuciem wypełniającym moją klatkę piersiową, rozdzierającym moje serce na kawałeczki. Do oczu napłynęła mi kolejna porcja słonej cieczy, tym razem jednak z powodu ostrego pieczenia dłoni, a nie myśli o tym, że zostałam zdradzona. 
     Ktoś złapał mnie za ramiona i pomógł mi się podnieść. Słyszałam jak kilkakrotnie pada pytanie, czy nic mi nie jest, ale nie byłam w stanie na nie odpowiedzieć. Zamiast tego, uniosłam bolącą rękę, aby jej się przyjrzeć. Nie wiedziałam, co dzieje się dookoła mnie, byłam totalnie zdezorientowana. Ciężko oddychając, otępiała obserwowałam jak krew powoli zbiera się w skaleczeniu, w którym wciąż tkwił niewielki kawałek szkła, po czym szkarłatne, niewielkie kropelki mozolnie spływają w dół. 
     Dopiero, kiedy ktoś oznajmił, że zabierze mnie do szpitala, udało mi się powrócić do rzeczywistości.
    - Ani, aniyo! Nie ma takiej potrzeby - powiedziałam szybko, podnosząc wzrok na jakąś młodą, ładną dziewczynę, która wpatrywała się we mnie z wyraźnym zmartwieniem. A więc to ona mi pomogła, tak? Gdyby życie było dramą, zamiast niej, stałby tutaj jakiś niebywale przystojny bogacz, który następnie zaopiekowałby się mną, mimo moich sprzeciwów, aż w końcu coś by między nami zaiskrzyło. Ale życie było tylko życiem. Brutalnym, niemiłosiernym, po stokroć nieidealnym. 
     - Krwawisz! - rzuciła kobieta, patrząc na moją rękę z przerażeniem. Jakbym tego nie wiedziała. Dziękuję za poinformowanie mnie, naprawdę.
     - To tylko niewielkie skaleczenie. Nic poważnego, naprawdę. Poradzę sobie - odparłam stanowczo, choć tak naprawdę skręcało mnie z bólu. Jednocześnie wpatrywałam się uparcie w nieznajomą, starając się telepatycznie przekazać jej, żeby zostawiła mnie w spokoju. Chciałam być sama. W samotności przeżywać to, co mnie spotkało. Samotnie sobie z tym poradzić.
     - Ale... - zaczęła, jakby nie zauważając mojego spojrzenia.
     - Kyosoon-ah, chodźmy - wtrąciła się jej koleżanka, którą dopiero teraz zauważyłam. Pociągnęła kobietę za rękaw, patrząc na mnie z lekkim przestrachem.
     - Ale przecież trzeba jej pom...
     - Aniyo! - przerwałam jej odrobinę niegrzecznie i trochę zbyt ostro, ale czułam, że dłużej nie wytrzymam. Nie chciałam skończyć, drąc się na przypadkową osobę spotkaną na ulicy, wykrzykując jej wszystkie moje smutki i żaląc się jej, jakie to życie nie jest okropne. A wiedziałam, że w obecnym stanie jestem do tego zdolna. -  Dam sobie radę sama - zabrzmiało bardziej jak "idź już sobie", mimo że starałam się to wypowiedzieć jak najspokojniej.
     - Chodź - rzuciła jej koleżanka, ciągnąc ją za rękę. Tym razem kobieta posłusznie pozwoliła się poprowadzić dalej. Zanim jednak zniknęła z mojego pola widzenia, odwróciła się jeszcze, by posłać mi ostatnie spojrzenie i zacisnąć dłoń w pięść, podczas gdy jej usta wypowiedziały bezgłośne "hwaiting". Zapewne każdą inną osobę podniosłoby to na duchu, ale ja nie byłam w stanie zaczerpnąć z tego gestu ani krztyny pocieszenia. Zamiast tego, o wiele bardziej przydałaby mi się butelka, a najlepiej trzy, soju, w którym mogłabym utopić swoje smutki. 
     Jeszcze raz spojrzałam na swoją dłoń. Była cała zakrwawiona, mimo że rana nie wydawała się wielka. Dopiero, kiedy drżącymi palcami drugiej ręki powoli wyciągnęłam kawałek szkła, poczułam, jak głęboko się wbiło. Syknęłam, podczas gdy obraz po raz kolejny mi się rozmazał, ale powstrzymałam łzy. Później. Wrócę do mieszkania, wyciągnę butelkę soju i wtedy pozwolę im swobodnie płynąć. Podmuchałam na rankę, dzięki czemu na sekundę ból osłabł, by już po chwili znów zaatakować z całą swoją mocą. Odetchnęłam głęboko, po czym sięgnęłam po chusteczki do mojej torebki, która powinna znajdować się na moim ramieniu. Tyle że jej tam nie było.
     Leżała na ziemi, tuż przede mną. Kucnęłam, by ją podnieść i wtedy zauważyłam jeszcze jeden przedmiot. Zapewne ten, o który się potknęłam. Wzięłam do ręki niewielkie walkie-talkie, powracając do pozycji stojącej. Co za dzieciak zostawił tutaj to ustrojstwo? Obróciłam je w ręce, aż mój wzrok padł na niewielką naklejkę w kształcie głowy o dużych oczach i długich uszach, której pyszczek zasłaniała biała maska z czarną muszką i zamkiem w miejscu, gdzie powinny znajdować się królicze usta. 
     - Mwo...?
    - Baby~ - odezwało się walkie-talkie męskim głosem, przerywając mi i sprawiając, że wzdrygnęłam się zaskoczona. - Zostałem zdradzony - powiedział ktoś po drugiej stronie, wzdychając ciężko. I zanim zdążyłam zastanowić się nad tym, co robię, wcisnęłam odpowiedni guziczek, by następnie przysunąć urządzenie do swoich ust i odpowiedzieć tajemniczemu głosowi:
     - W takim razie jest nas dwójka.

*Youngjae*
     Z cichym jękiem opadłem na dolny materac jednego z trzech stojących w sypialni dwupiętrowych łóżek, czując bolesne pulsowanie na plecach oraz w paru innych miejscach na moim ciele. Byłem pewny, że po tym, jak czwórka chłopaków dorwała mnie i przygwoździła do podłogi, przybędzie mi parę ogromnych siniaków. Nawet zwykle najbardziej dojrzały i spokojny Yongguk hyung okazał się chciwym na tanią nagrodę zdrajcą! Szczerze mówiąc, bycie przygniecionym przez czterech dobrze zbudowanych facetów nie było tak bolesne, jak fakt, że moi przyjaciele oddali mnie w ręce szaleńca z obsesją na punkcie sernika dla jakichś głupich fast-foodów. Serio? Byłem dla nich warty tylko tyle? 
    Podniosłem rękę na wysokość oczu i spojrzałem na walkie-talkie - a właściwie talkie-matoki, jak nazwaliśmy je z Dae - które w niej trzymałem. Z przyklejonej z boku naklejki patrzyła na mnie króliczo-podobna głowa w żółtej masce z czarnym noskiem. Ciekawe czy Daehyun ma teraz swoje przy sobie? Powinien mieć. Od samego początku naszej przyjaźni obiecaliśmy, że będziemy je wszędzie ze sobą nosić. Ale byłem niemal pewny, że znowu rzucił je gdzieś w kąt, tylko po to, by później, kiedy znów będzie je potrzebował, ganiać nerwowo po całym mieszkaniu w jego poszukiwaniu. Kretyn.
     Nacisnąłem guziczek, zbliżając talkie-matoki do ust.
     - Baby~ - rzuciłem, przeciągając lekko ostatnią samogłoskę. A potem bez namysłu powiedziałem to, co przyszło mi na myśl w pierwszej kolejności: - Zostałem zdradzony. - Westchnąłem przy tym ciężko, co ku mojemu własnemu zaskoczeniu nie było wymuszone. Czyżbym naprawdę miał powód do wzdychania...?
     - W takim razie jest nas dwójka. - Uśmiechnąłem się pod nosem na te słowa, przymykając na chwilę oczy. 
     Na chwilę, bo sekundę później uświadomiłem sobie, że nie jest to głos ani Daehyuna, ani żadnego innego członka naszej grupy, ani też nawet żadnego faceta i ta myśl zadziałała, niczym cios z otwartej ręki prosto w mój delikatny policzek.
     Otworzyłem szeroko oczy, momentalnie podnosząc się do siadu i wpatrując się zszokowany w walkie-talkie. Że, cholera jasna, co? W mojej głowie eksplodowała bomba myśli. Kobieta. Tak, to niezaprzeczalnie był kobiecy głos. Czyj? Nie kojarzyłem go. Albo po prostu nie pamiętałem. Znałem zbyt wiele dziewczyn, żeby być w stanie zapamiętać ich głosy! Tym bardziej, że wolałem raczej cieszyć wzrok niż słuch, a już najlepiej zmysł dotyku. Ale teraz nie o tym. 
     Jakim sposobem talkie-matoki Daehyuna trafiło w ręce jakiejś dziewczyny? Było kilka możliwości. Pierwsza: został okradziony. Mało prawdopodobne. Może i był kretynem, ale nie dałby się nikomu okraść. Zwłaszcza płci przeciwnej, bo, choć może sprawiał wrażenie napaleńca, to, mimo wszystko, zdawał sobie sprawę, że urocze panienki w większości są przebiegłymi żmijami i zachowywał przy nich czujność. Poza tym, jaki dureń kradłby walkie-talkie, podczas gdy w kieszeni obok znajdował się portfel wypchany forsą? Opcja druga: oddał je z własnej woli. Również mało prawdopodobne. Chyba że planował później użyć mojego talkie-matoki, żeby móc rozmawiać ze swoją dziewczyną. Problem w tym, że Daehyun nie był typem, który pakowałby się w związki trwające dłużej niż jedna noc, ewentualnie dwie, w ekstremalnych przypadkach trzy. Możliwe, że zrobił to, bo chciał, żebym to ja z nią pogadał. Czyżby próbował mnie zeswatać? Nie, mój najlepszy kumpel na pewno nie zrobiłby mi takiego świństwa. Pozostała jeszcze trzecia wersja: najzwyczajniej w świecie je zgubił.
     Ściągnąłem brwi poirytowany. Kretyn do potęgi entej.
     - Powiedz mi - odezwał się znowu kobiecy głos, kiedy już otwierałem usta, by zawołać Daehyuna - czy wszyscy mężczyźni to dupki? - Jej głos załamał się lekko. Coś w tym smutnym, przesyconym złością i nienawiścią tonie sprawiło, że przeszedł mnie lekki, przyjemny dreszcz. Brzmiała inaczej niż wszystkie te potulne, przesłodzone kobietki, wykrzykujące w kółko "oppa", aby zwrócić na siebie moją uwagę. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Nie bardzo wiedząc, dlaczego to robię, wstałem i zamknąłem drzwi na klucz.  
     - Szczerze? - spytałem, kładąc się z powrotem na łóżko. Starałem się mówić na tyle cicho, by ewentualni niechciani słuchacze zza drzwi mieli problem z dosłyszeniem moich słów. - Wszyscy. Bez wyjątków - powiedziałem spokojnie. - Jedni są gorsi, drudzy lepsi. Jedni to ukrywają, drudzy nie. Są tacy, którzy wyglądają i zachowują się całkowicie niewinnie. Ale tak naprawdę każdy facet to dupek. - Nie sądziłem, że kiedykolwiek powiem coś takiego jakiejkolwiek dziewczynie. A jednak. 
     - W takim razie wybieram los panny z kotem - odparła osoba po drugiej stronie połączenia, po czym westchnęła, wywołując u mnie kolejny dreszczyk. Jasna cholera, co się ze mną działo?
     - Kot nie zaspokoi wszystkich twoich potrzeb - mruknąłem, uśmiechając się pod nosem cwaniacko, nawet nie próbując powstrzymać tych słów, choć zapewne powinienem, biorąc pod uwagę, że rozmawiałem z kobietą, która została zdradzona i prawdopodobnie nie miała nastroju na takie żarty.
     - Dupek - usłyszałem głośne, gniewne burknięcie.
     - Stuprocentowy facet - odpowiedziałem rozbawiony, a mój uśmiech się powiększył.

2 komentarze:

  1. "Że, cholera jasna, co?" xD Wyobraziłam sobie, jak musiała wyglądać jego mina. Najlepszy moment :D Uwielbiam tę historię i jak ją opisujesz :D

    OdpowiedzUsuń
  2. 44 year-old Database Administrator II Emma Burnett, hailing from McCreary enjoys watching movies like Stargate and Paintball. Took a trip to Carioca Landscapes between the Mountain and the Sea and drives a Duesenberg SJ Speedster "Mormon Meteor". czytalem to

    OdpowiedzUsuń