wtorek, 14 stycznia 2014

XII. "Z nami koniec!"

YOUNGJAE & DAEHYUN
Słowniczek:
ahjumma - zwrot używany wobec kobiety znacznie starszej od osoby mówiącej, nieznajomej lub którą zna bardzo dobrze i darzy ją dużym szacunkiem; mówi się tak na starsze kobiety, trudniące się sprzątaniem w domu pracodawcy.
yeobo - "kochanie", "skarbie".
yah - coś jak "ej".
hyung -  chłopak zwraca się tak do swojego starszego brata lub starszego, bliskiego mu kolegi. 
-ie; -ah - zwracając się do kogoś młodszego lub w tym samym wieku, można użyć tych końcówek przy imieniu danej osoby (np. Yongguk -> Yonggukie, Youngjae - Youngjae-ah); może to wskazywać na dobre relacje między używającymi ich ludźmi.

    *Youngjae*
     Wszedłem do kuchni, krzywiąc się z bólu i masując jedną dłonią dolną część swoich pleców. Jeśli kiedykolwiek będę twierdził, że mycie podłóg jest łatwe, możecie mnie spoliczkować. Nawet pomimo tego, że nasze mieszkanie nie było specjalnie duże, wyczyszczenie całej jego powierzchni pozbawiło mnie resztek energii, które pozostały mi jeszcze po wytarciu kurzy. Prawdziwa męka. Szczerze współczułem wszystkim tym starszym ahjummom, które trudnią się sprzątaniem. Nie wyobrażałem sobie, jak można tak harować dzień w dzień. Biedaczki.
     Sięgnąłem chciwie po wodę, nawet nie zauważając, że nie jestem w pomieszczeniu sam. Dopiero, kiedy przechyliłem butelkę, aby się napić, kątem oka zobaczyłem stojącego przy blacie Daehyuna. Odwrócony do mnie bokiem ze skupieniem robił sobie kanapkę z masłem orzechowym, marszcząc przy tym brwi gniewnie. Wzrok miał nieobecny, najwyraźniej jego myśli znajdowały się teraz w zupełnie innym miejscu.
     - "Palant"? - odezwał się nagle sam do siebie, unosząc kpiąco jedną brew i ze złością wbił nóż w orzechową, gęstą masę w słoiczku. - Jeszcze mnie będziesz przepraszać na kolanach, krowo jedna... - wymamrotał, biorąc kolejny kawałek chleba.
     Nie musiałem pytać, żeby wiedzieć, o co mu chodziło. Znałem go wystarczająco dobrze, żeby się domyślić. Znowu ktoś zadrasnął dumę naszego Sernikowego Księcia i byłem pewien, że właśnie w tej chwili Daehyun obmyśla plan, jak ukarać swojego nowego wroga. Nigdy nie wybaczał. Jeszcze ani razu nie pozwolił, aby obrażenie go uszło komuś na sucho. Zazwyczaj rozwiązywał problem spokojnie - zaskakiwał swoja ofiarę w momencie, w którym najmniej się go spodziewała i rozpoczynał swoje przedstawienie. Na pokaz bawił się jakimś ostrym przedmiotem bądź pistoletem, jednocześnie recytując teksty rodem z filmów akcji, które wcześniej sobie wymyślił. W większości przypadków to wystarczało. Jeśli jednak teatralne zagranie okazywało się być za słabe, wtedy korzystał ze swojej znajomości sztuk walki i czasami, niestety, przesadzał. Już nawet nie jestem w stanie zliczyć, ile razy musieliśmy "sprzątać" po tych jego zemstach. Nie chodzi oczywiście o pozbywanie się ciał, Daehyun nie był mordercą. To znaczy, w naszej branży każdy nim jest, ale my zabijamy tylko w razie konieczności, jeśli od tego zależy powodzenie misji. "Sprzątanie" po przedstawieniach Daehyuna polegało na upewnieniu się, że nikt nie połączy pobicia ofiary z naszą grupą; na zacieraniu śladów. Oczywiście, najczęściej na mnie spadał obowiązek "zrobienia porządku".
     Odstawiłem butelkę z wodą, po czym zbliżyłem się nieco do Daehyuna i oparłem się bokiem o blat. Dopiero teraz raczył mnie zauważyć. Zamrugał, powracając do rzeczywistości i spojrzał na mnie przelotnie, starannie pokrywając powierzchnię kanapki orzechową mazią, nie pozostawiając ani jednego suchego skrawka.
     - Co? Też chcesz? - Spytał. Zmrużyłem oczy.
     - Nie, dzięki. - Miałem z nim coś innego do przedyskutowania. Powinienem już wcześniej z nim o tym pogadać, ale jakoś nie było okazji.
     - Nie to nie. - Wzruszył ramionami.
     Według niego to był koniec naszej rozmowy. Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił.
     Przez chwilę stałem w milczeniu, zastanawiając się, jak go podejść. Powinienem walić prosto z mostu? Nie, to nie w moim stylu. Zamiast zdradzać mu, czym mnie wkurzył, wolałbym, żeby sam domyślił się, o co mi chodzi i przyznał się do winy. Zależało mi zwłaszcza na tym ostatnim. Żeby kretyn szczerze powiedział mi, co przeskrobał, jednocześnie okazując choć odrobinę skruchy.
     - Daehyun? - zacząłem, wpatrując się w niego uważnie. Rzucił mi krótkie, podejrzliwe spojrzenie, po czym z powrotem utkwił je w swoim setnym dzisiaj posiłku.
     - Mhm? - mruknął tylko, sygnalizując, że mnie słucha. Zrobiłem jeszcze krok w jego kierunku, zmniejszając odległość między nami do kilku centymetrów. Potem odwróciłem swoje ciało tak, aby móc oprzeć się plecami o blat, starając się wyglądać naturalnie. Choć mistrzem aktorstwa raczej nie byłem.
     - Gdzie masz swoje talkie-matoki? - Spytałem, kątem oka przyglądając się jego twarzy. Oblizał wargi nerwowo, a jego wzrok na chwilę uciekł gdzieś w bok, by potem na powrót wylądować na kanapce. - Próbowałem się z tobą skontaktować, kiedy byłem w parku, ale nie odpowiadałeś.
     Nastała chwila ciszy, moment zawahania. Widziałem, że unika mojego spojrzenia. Zakręcił słoiczek masła orzechowego i schował go do lodówki. Nigdy wcześniej nie sprzątał po sobie w kuchni. Byłem pewien, że zrobił to tylko po to, aby mieć jakieś usprawiedliwienie na odsunięcie się ode mnie.
     - Jest w kurtce - odpowiedział.
     Zacisnąłem rękę na krawędzi blatu za swoimi plecami. Wiedziałem, że to zrobi. Wiedziałem, że będzie próbował mnie oszukać. Jasna cholera, czy tak trudno było po prostu się przyznać?! Mógł powiedzieć prawdę, przecież bym go za to nie zabił, ale nie, on wolał mnie okłamać. Mnie, swojego podobno najlepszego przyjaciela.
     - Jesteś pewien? - Spytałem, dając mu drugą szansę. Daehyun zamknął lodówkę, ale jego wzrok prześlizgnął się po mnie, jakby mnie tam wcale nie było i zatrzymał się dopiero na przygotowanych kanapkach.
     - Tak, wczoraj je tam schowa...
     - ŁŻESZ! - Nie wytrzymałem. W moim wnętrzu eksplodowała złość i nie byłem w stanie tego powstrzymać. Prawdę mówiąc, nawet nie chciałem się uspokajać. Miałem prawo się wściekać.
Prowadzony gniewem, nie panując nad sobą, w jednej chwili pokonałem dzielącą nas odległość. Moje palce zanurzyły się w miękkich, brązowych włosach i nie zważając na jego jęki oraz próby wyrwania się, szarpnąłem ręką w dół. Szybkim ruchem obróciłem się tak, by móc wolnym ramieniem objąć jego szyję, jednocześnie miażdżąc mu głowę pod moją pachą.
     Boże, jak miło w końcu odpłacić się za te wszystkie siniaki.
     - Yeobo... nie mogę... oddychać... - wykrztusił przerywanym, zduszonym głosem. Dysząc ciężko, próbował wyciągnąć głowę z mojego uścisku i czułem, jak klepie mnie po plecach w geście kapitulacji. Tym razem nie zamierzałem jednak być litościwy.
     - Yeobo?! - powtórzyłem, prychając kpiąco. - YAH! ZGUBIŁEŚ DOWÓD NASZEJ MIŁOŚCI I JESZCZE MASZ CZELNOŚĆ NAZYWAĆ MNIE SWOIM KOCHANIEM?! - Czując, jak gniew buzuje mi w brzuchu, pociągnąłem go za włosy, a z jego gardła wydobył się głośny jęk. - Z NAMI KONIEC, TY KŁAMLIWY...
     W tym momencie coś uderzyło mnie mocno w tył głowy. Zacisnąłem zęby, gotowy znokautować tego, kto odważył się mi przerwać.
     - Żadnej przemocy w moim domu! - Usłyszałem głos Himchana, jeszcze zanim na niego spojrzałem. Wciąż nie puszczając Daehyuna, zmrużyłem ostrzegawczo oczy, ale hyung zdawał się nie zauważać, że "w czymś" mi przeszkodził. - Puść go.
     - HIMCHAN, KRETYNIE, NIE WTRĄCAJ SIĘ!
     Daehyun niespodziewanie zamarł, zaprzestając prób wyrwania się. W kuchni zapanowała nagła cisza, przerywana jedynie jego charczącym, płytkim oddechem. Zauważyłem, że patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby chciał powiedzieć: "Youngjae, teraz poważnie spartoliłeś". Spojrzałem na Himchana, przełykając ślinę. Jego nieskazitelna twarz nabrała niezdrowego koloru, na gładkich policzkach pojawiły się niezwiastujące niczego dobrego wypieki. Kocie, czarne oczy zwęziły się, kiedy zmrużył je z zacięciem.
     - Youngjae, czy ty właśnie... - zaczął powoli, zaciskając pięści, ale urwał, aby wziąć głębszy oddech. Wypuścił powietrze z płuc niespiesznie. Przymknął na chwilę powieki, a kiedy je na powrót otworzył, myślałem, że zamorduje mnie samym swoim spojrzeniem. - JAKIM PRAWEM ODZYWASZ SIĘ DO MNIE W TEN SPOSÓB, GÓWNIARZU?!
     Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, jego ręka znalazła się na mojej głowie i dosłownie czułem, jak wyrywa mi kępki włosów razem z cebulkami. Do oczu napłynęły mi łzy, kiedy, jęcząc z bólu, ulegle zgiąłem się w pół. Himchan wykorzystał moją pozycję i sekundę później próbował zgnieść mi czaszkę, ściskając ją między ramieniem, a swoim bokiem. Z trudem złapałem oddech. Chciałem mu się wyrwać, walnąć porządnie w plecy, ale problem polegał na tym, że ręce miałem zajęte trzymaniem Daehyuna.
     - JUŻ JA CIĘ NAUCZĘ SZACUNKU! - ryknął Himchan i szarpnął mnie za włosy, sprawiając, że nagle zapragnąłem być łysy. Starałem się powstrzymać przed wierceniem, bo wiedziałem, że to jedynie pogorszy sprawę. Tymczasem czułem, że Daehyun próbuje wyrwać się z mojego uścisku, więc napiąłem mięśnie, aby mu uniemożliwić ucieczkę.
     - Hyung, puść! - wycharczałem, ledwo powstrzymując swój głos od załamania się. - Przez rok będę ci kupował americano, tylko pozwól mi zabić tego - w tym momencie padło jedno z tych przekleństw, którymi zdecydowanie nie powinno się określać swojego najlepszego kumpla, nawet w żartach. Było to dopuszczalne tylko w wyjątkowych sytuacjach, do których okłamywanie przyjaciela absolutnie się zaliczało, więc nie czułem się ani trochę winny, że używam tak ciężkiego słowa wobec oszusta.
     - NIE PRZEKLINAJ, KIEDY DO MNIE MÓWISZ, SZCZENIAKU! - Z płuc uciekło mi całe powietrze, kiedy ponownie pociągnął mnie za włosy. Czemu to musiało być takie bolesne? Zacisnąłem powieki, klnąc pod nosem, mimo że ledwie łapałem oddech.
     - Hyung... - odezwał się nagle Daehyun i byłem pewien, że usłyszałem w jego głosie nutę lęku. Dopiero teraz zauważyłem, że od jakiegoś czasu ten parszywy kłamca zrezygnował z szarpania się i bez protestów pozwala mi się trzymać.
     - CZEGO?! - warknął Himchan swoim zachrypniętym, niskim tonem. W tej chwili byłem wdzięczny Daehyunowi, że odwrócił jego uwagę, bo miałem wrażenie, że rozwścieczony łącznie z włosami zdarł mi z głowy także skórę.
     - Yongguk... hyung... - wykrztusił oszust.
Zamarłem.
Tylko nie to.
Mamy totalnie przerąbane.

*Yongguk*
     Oparty o framugę obserwowałem całą tą szarpaninę. Słyszałem, jak stojący za moimi plecami Jongup i Zelo mają niezły ubaw z tego widowiska i, prawdę mówiąc, sam z chęcią wybuchnąłbym szczerym śmiechem, ale to właśnie była jedna z tych sytuacji, kiedy czułem, że powiniem zachować twarz surowego, trzymającego w ryzach członków swojej grupy, lidera. Nie chodziło o to, że chciałem, aby się mnie bali, co to, to nie. Powodem, dla którego czasami wydawałem się taki ostry, było moje wewnętrzne poczucie zobowiązania, by choć po części zastąpić im ojców. Miałem wrażenie, że skoro już przygarnąłem do swojego zespołu tak młodych ludzi, powinienem także zatroszczyć się o to, by ich wciąż kształtujące się osobowości miały jakiś przykład; przewodnika, wskazującego im właściwą ścieżkę; kogoś, kogo mogliby obdarzyć respektem i nazwać swoim wzorem. Byli jeszcze niedojrzali, potrzebowali osoby, która w jakiś sposób by na nich wpływała; uważnie pilnowała, by przypadkiem nie zeszli na złą drogę.
     Właściwie, sam czasami zastanawiałem się, skąd u mnie takie myśli, skoro jestem od tych dzieciaków ledwie parę lat starszy? Ja również, tak samo jak oni, wciąż się rozwijam. Nadal jestem w wieku, w którym popełnia się mnóstwo błędów. No dobra, zawsze wyróżniałem się wśród rówieśników swoją dojrzałością i odpowiedzialnością, ale to nie zmienia faktu, że wciąż jestem zbyt młody i mało doświadczony, by móc w pełni podołać roli - cóż, nieprawdziwego, ale jednak - idealnego ojca.
     Mimo wszystko, starałem się. Zdawałem sobie sprawę z tego, że pod wieloma względami nie byłem perfekcyjny. Ale, mimo to, próbowałem być dla nich jak najlepszym wzorem, przyjacielem, starszym bratem, przywódcą. Natomiast w polach, w których ja byłem wybrakowany, do akcji wkraczał Himchan ze swoją troskliwą, typowo matczyną naturą.
     Która akurat w tej chwili wyparowała, zastąpiona szaleńczą furią. Obserwując, jak z morderczym spojrzeniem i zaczerwienioną ze złości twarzą szarpał Youngjae za włosy, zastanawiałem się, gdzie się podziała cała ta opiekuńczość, jaką zazwyczaj okazywał młodszym członkom zespołu. A ludzie mówią, że to ja jestem straszny.
     - Yongguk... hyung... - gdy tylko duszonemu przez Youngjae Daehyunowi udało się wykrztusić z siebie moje imię, w kuchni nagle zapanowała cisza. Trójka kłócących się chłopaków w jednej chwili zaprzestała dalszej szarpaniny, zamierając na chwilę w bezruchu.
     No dobra, nie ukrywam, lubiłem wiedzieć, że darzą mnie aż takim respektem.
     Podczas gdy Youngjae wyraźnie ociągał się z podniesieniem swojego wzroku, Himchan niemal natychmiast na mnie spojrzał. Jego czarne oczy w jednej chwili odzyskały spokój, otwierając się szeroko i błyszcząc szkliście, kiedy odbiło się w nich światło, a nieskazitelna cera zaczęła odzyskiwać swój naturalny, jasny odcień.
     - Oh. Wróciłeś - mruknął, przerywając milczenie. Znów był tym niewinnie wyglądającym dwudziestotrzylatkiem o ciepłym spojrzeniu. Wypuścił Youngjae ze swojego śmiertelnego uścisku, który z kolei w końcu uwolnił Daehyuna. Dwójka najlepszych przyjaciół w idealnej synchronizacji zaczęła masować sobie głowy, sycząc z bólu pod nosami.
     - Cóż za błyskotliwe stwierdzenie - usłyszałem drwiący żartobliwie głos stojącego za mną Zelo i omal się nie uśmiechnąłem rozbawiony. Himchan przeniósł na niego wzrok, mrużąc oczy ostrzegawczo, jednak wyglądało to o wiele łagodniej w porównaniu z miną, jaką miał minutę wcześniej, kiedy jeszcze darł się na Youngjae.
     - Junhongie, dobrze ci radzę, nie drażnij mnie, jeśli nie chcesz pomóc Yonggukowi w robocie, jaką specjalnie dla niego zostawiłem. - Uniosłem lekko brwi. Robota? Specjalnie dla mnie? Miałem, co do tego złe przeczucie.
     - Niby jak miałbym mu w tym pomóc? To praca dla jednej osoby - odburknął Zelo niewzruszony. O czym oni, do jasnej cholery, mówili?
     - Yah, jeszcze jedno słowo, cwaniaku, i sam się tym zajmiesz. - Palec Himchana wystrzelił w powietrze w geście groźby. Przygryzłem wnętrze policzka, aby się przypadkiem nie zaśmiać. Wyglądało to wręcz komicznie, kiedy dodatkowo zaczął nim kiwać, niczym prawdziwa matka, pouczająca swoje dziecko. Usłyszałem, jak Zelo wydał z siebie cichy pomruk niezadowolenia, ale nie powiedział nic więcej.
     Przeniosłem swój wzrok na dwójkę prawie dorosłych, ale jakże niedojrzałych chłopaków, stojących obok Himchana. Gdybym tego w tej chwili nie zrobił, prawdopodobnie przegapiłbym moment, w którym skuleni, na palcach wymknęliby się z kuchni drugim wyjściem. Co najlepsze, mimo że jeszcze przed chwilą kłócili się w najlepsze, teraz ramię w ramię zamierzali niezauważenie opuścić pomieszczenie, niczym wspaniale dogadujący się towarzysze.
     - A wy dokąd? - odezwałem się, sprawiając, że w jednej chwili się zatrzymali. Wyprostowali się, zwracając twarzami w moją stronę, choć zgodnie unikali kontaktu wzrokowego ze mną. Skrzyżowałem ręce na piersi, mrużąc oczy. - Sąsiedzi skarżyli się na hałas - poinformowałem ich. Nie kłamałem. Na klatce schodowej wpadłem na mieszkające obok starsze małżeństwo, które chyba zaczynało mieć dość naszej szóstki. Co prawda, tym razem obyło się bez podniesionych głosów czy gróźb złożenia skargi, ale mimo wszystko nie zamierzałem tego lekceważyć.
     - Aaaaah, bo widzisz - wtrącił się Himchan, przysuwając do chłopaków, zupełnie jakby chciał ich zasłonić swoim ciałem - nasze gołąbeczki trochę się pokłóciły i musiałem interweniować. - Mówiąc to, poklepał Youngjae po głowie, na co tamten się syknął pod nosem z bólu. Wyglądał na zaskoczonego nagłą zmianą zachowania Himchana wobec niego.
     - Interweniować? - prychnął kpiąco Zelo, stając obok mnie i oparł się o framugę. - Nie nazwałbym tego interwencją, hyung. Raczej przyłączeniem się.
     - Kurna, Zelo - fuknął Himchan, opierając ręce o biodra. W tym czasie Jongup przecisnął się między nami w drodze do zamrażalki, aby po chwili wyłowić z niej torebki z lodem i podać je Daehyunowi oraz Youngjae. Oboje z wdzięcznością je od niego wzięli i natychmiast przyłożyli do swoich głów z westchnieniami ulgi.
     - Himchan hyung jest gorszy, niż baba w ciąży - odezwał się niespodziewanie Jongup. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco, jak zwykle go nie rozumiejąc. Był naprawdę dziwnym dzieciakiem, żyjącym w swoim własnym świecie. Przez większość czasu się nie odzywał, ale jak już wtrącał swoje trzy grosze, najczęściej nikt nie wiedział, o co mu chodzi. - No wiecie, te jego huśtawki nastrojów - wytłumaczył, zupełnie jakby Himchana wcale tu nie było, podczas gdy tak naprawdę stał tuż obok niego, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, którego, oczywiście, Jongup nie zauważał. - Najpierw wpada w szał i ciąga Youngjae za włosy, a sekundę później staje w jego obronie i głaszcze go po głowie. Nikt mi nie wmówi, że to normalne.
     - Jongupie, to nie huśtawki nastrojów - odparł Daehyun, głosem sugerującym, że jest ekspertem w tej dziedzinie. Z grymasem na ustach trzymał torebkę z lodem na swojej głowie i jego włosy zaczynały już wilgotnieć. Himchan spoglądał na nich wzrokiem mówiącym: "żartujecie sobie ze mnie?" i nie byłem w stanie dłużej powstrzymywać uśmiechu. - To jego kobieca natura. Wściekł się, bo Youngjae uraził jego dumę. Każda baba na jego miejscu zareagowałaby tak samo. A potem z kolei odezwał się jego instynkt macierzyński, każący bronić swoje dziecko.
     W tej chwili nie wytrzymałem. Razem z Zelo i Youngjae zaczęliśmy się śmiać, ściągając na siebie gniewny wzrok Himchana. Najlepsze w tym wszystkim było to, że Jongup i Daehyun rozmawiali jak najbardziej poważnie. Doprawdy, te dzieciaki...
     - A podobno to ja jestem dziwny - skomentował jeszcze Jongup, po czym złapał stojącą na blacie butelkę z wodą i wymaszerował z kuchni. Podczas gdy ja walczyłem ze sobą, by przestać się śmiać, Youngjae i Daehyun, korzystając z okazji, też wymknęli się z pomieszczenia. Zresztą, i tak prędzej czy później pewnie by mi się jakoś wywinęli.
     - Dobrze się bawicie?! - warknął Himchan, świdrując mnie i Zelo zirytowanym spojrzeniem.
     - Ekhm, skądże - Junhong z ledwością powstrzymał swój chichot, ale jego usta wciąż trwały szeroko rozciągnięte. Potem odwrócił się i poszedł do salonu, zupełnie jakby przed czymś uciekał, zostawiając mnie i mojego najlepszego przyjaciela samych.
     - Ty - Himchan podszedł do mnie z dziwną, niepodobną do niego władczością - mam nadzieję, że świetnie się bawiłeś. A teraz jazda do łazienki, zdrajco.
     - Do łazienki? - Uniosłem brwi zdziwiony, wciąż się lekko uśmiechając.
     - Tak. Specjalnie dla ciebie zostawiłem zaszczyt wyczyszczenia klozetu.
     Mina momentalnie mi zrzedła.

1 komentarz:

  1. Koffam ten rozdział :3 ... Tekst Daehyuna o kobiecej naturze zawsze mnie rozwala xD... nie mogę doczekać się jutrzejszego nexta ;P.

    OdpowiedzUsuń