środa, 15 stycznia 2014

XIII. "Znak zakazu"

ZELO & HIMCHAN
Słowniczek:
hyung - chłopak zwraca się tak do swojego starszego brata lub starszego, bliskiego mu kolegi.
yah - coś jak "ej".
-ie; -ah - zwracając się do kogoś młodszego lub w tym samym wieku, można użyć tych końcówek przy imieniu danej osoby (np. Yongguk -> Yonggukie, Youngjae - Youngjae-ah); może to wskazywać na dobre relacje między używającymi ich ludźmi.

*Zelo* 
     Po zrobieniu sobie kanapki z masłem orzechowym - swoją drogą, "ktoś" zdążył zeżreć już połowę słoiczka, choć kupiliśmy je wczoraj - zamierzałem pójść do "centrum dowodzenia", aby sprawdzić, co tam u Sunhee i jej koleżanki, jednak, przechodząc przez salon, zatrzymałem się wpół kroku. Wystarczyło logo gry karaoke na ekranie telewizora, bym natychmiast zmienił swoje plany. Co jak co, ale tej rozrywce nie potrafiłem odmówić. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz urządzaliśmy sobie grupowe śpiewanie, choć jeszcze pół roku temu robiliśmy to co tydzień, w każdą niedzielę. Czyżbyśmy wracali do starych zespołowych tradycji? Nie miałbym nic przeciwko.
     Obróciłem się na pięcie, połykając kawałek chleba, choć nawet nie zdążyłem go przeżuć. Daehyun, Youngjae i Himchan, stojący naprzeciwko telewizora, trzymali w dłoniach półlitrowe butelki po wodzie, które zapewne miały zastąpić im mikrofony. Właśnie skończyli dyskutować nad wyborem piosenki "na rozgrzewkę", zgodnie zdecydowali się na utwór Block B - 100% Synchronized. Zaczęli rozdzielać między siebie zwrotki, aby idealnie dopasować je do swoich głosów - Daehyun zagarniał partie z wysokimi dźwiękami, Himchan stawiał na niższe tony, natomiast Youngjae przejmował resztę. Może się to wydawać zabawne, ale zawsze braliśmy śpiew na poważnie, nawet jeśli robiliśmy to dla zabawy, strojąc przy tym miny i skacząc wokół, niczym dzieci.
     - Zaklepuję rap Zico! - wykrzyknąłem, a potem bez trudu przeskoczyłem nad oparciem sofy, aby stanąć tuż obok Himchana. Uśmiechnąłem się szeroko. - Yey! Dawno nie urządzaliśmy karaoke. Myślicie, że straciłem formę? - Łapiąc kanapkę w zęby, zacząłem strzelać kostkami palców, aby następnie wyciągnąć ręce przed siebie, naciągając mięśnie.
     - Myślę, że twój rap LTE jest już przeszłością - rzucił zaczepnie Daehyun, uśmiechając się kpiąco. Ha! Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił. Być może dawno nie graliśmy w karaoke, ale czasem, kiedy mi się nudziło, ćwiczyłem trochę i tak się składa, że wciąż nie straciłem swojej umiejętności wypowiedzenia szesnastu sylab w ciągu jednej sekundy. Tak jest, szesnaście sylab na sekundę. Moja druga umiejętność, oprócz jazdy na deskorolce, z której byłem naprawdę dumny.
     - Zdziwisz się - mruknąłem pewnie, posyłając mu wyzywający uśmieszek.
     W tym momencie zauważyłem wzrok Himchana i ogarnęło mnie dziwne przeczucie, że za chwilę moja radość się skończy. Jego lekko zmrużone oczy wyrażały dezaprobatę, a minę miał jak najbardziej poważną. Uniosłem brew pytająco, przeżuwając ostatni kęs kanapki.
     - Czemu się tak na mnie patrzysz? - Gdybym wiedział, jaka będzie jego odpowiedź, nigdy nie zadałbym tego pytania. Choć pewnie nawet gdybym tego nie zrobił i tak w końcu wypowiedziałby te słowa.
     - Zrobiłeś już zadanie domowe? - Nie zdołałem powstrzymać jęku. Czy naprawdę musiał w tej chwili mówić o czymś tak nieprzyjemnym? Naprawdę musiał niszczyć tą miłą chwilę?
     - Hyuuung - przeciągnąłem samogłoskę, po czym wydąłem wargi, mając nadzieję, że zjednam go sobie słodką miną. Tym razem jednak, jak na złość, wydawał się nie zauważać mojego uroku. Wpatrywał się we mnie tym swoim surowym, matczynym wzrokiem, odbierając mi resztki nadziei na przyjemnie spędzony wieczór. - Zrobię później.
     - Później, znaczy kiedy? Jest już dwudziesta. Jutro wstajesz o szóstej, więc o dwudziestej drugiej musisz położyć się spać - mówił, podczas gdy mi szczęka opadała coraz niżej. On sobie żartował, prawda?! - Nie patrz tak na mnie. Jak się nie będziesz wysypiać, możesz pożegnać się ze swoją inteligencją, bo mózg nie będzie ci wyrabiał na wysokich obrotach. Nie wspominając już, że przestaniesz być taki piękny i gładki. Brak snu to największy wróg twojej cery, zapamiętaj to sobie. - Och, świetnie. Teraz będzie mnie jeszcze pouczał, jak mam dbać o swoją skórę. Taki wypas tylko u Himchana, proszę państwa.
     Spojrzałem na pozostałą dwójkę, szukając u nich pomocy, ale wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że z matczyną naturą Himchana nikt nie wygra. Daehyun starał się choć trochę mnie wesprzeć, strojąc miny za plecami białowłosego i podstawiając mu rogi, ale w tym momencie jakoś nie było mi do śmiechu.
     Westchnąłem zrezygnowany.
     - Hyung, przypomnij mi, po co ja w ogóle chodzę do tej szkoły? - zapytałem, marszcząc brwi z niezadowoleniem.
     Nie cierpiałem tego. Nie chodziło tu już nawet o durne zadania domowe. To nie tak, że nie lubię się uczyć - wręcz przeciwnie, jednak szkolne życie było najzwyczajniej w świecie nudne. Nie mogło się równać z pracą, jaką wykonywałem jako członek B.A.P. Ludzie ze szkoły nie byli nawet w połowie tak dobrym i zabawnym towarzystwem, jak moi hyungowie. Zdecydowanie wolałem spędzać czas z naszą grupą, niż z kolegami z klasy. Pisanie sprawdzianów mnie męczyło, wykonywanie misji zaś ekscytowało. Nauczyciel mógł starać się, ile tylko chciał, ale nigdy nie będzie w stanie zainteresować mnie swoją paplaniną tak, jak to robił Yongguk, kiedy coś mi tłumaczył.
     Na razie miałem jeszcze Jongupa, ale w przyszłym roku będę jedynym z naszej szóstki uczęszczającym do szkoły.
     - Jonhongie, chyba nie myślisz, że będziesz tkwił w naszej branży do emerytury? - Himchan uniósł brwi ironicznie, jakby wyśmiewał ten pomysł. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę, że nie mogę do końca życia być członkiem aktywnego gangu, ale mimo wszystko... - To nie robota na całe życie. A kiedy już wypadniesz z gry, musisz się przecież jakoś utrzymywać.
     - Właściwie - wtrącił się nagle Daehyun, ściągając brwi - jeśli jesteś dobry i masz odrobinę szczęścia, w ciągu kilku lat możesz się ustawić na całe życie.
     - A my jesteśmy najlepsi - dodał Youngjae, uśmiechając się pod nosem głupkowato. Wszyscy spojrzeliśmy na niego i na chwilę w salonie zapanowała cisza, podczas gdy kąciki naszych ust powoli się uniosły. Nie było nic przyjemniejszego, niż świadomość, że jest się numerem jeden, najbardziej pożądanym przez pracodawców i wzbudzającym respekt gangiem.
     W końcu Himchan znów odwrócił się w moją stronę, potrząsając przy tym swoją białą grzywą.
     - Nie mam bladego pojęcia, po co chodzisz do tej szkoły - mruknął, wzruszając ramionami i wciąż uśmiechając się dumnie. Cóż, nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Jednak było to jak najbardziej przyjemne zaskoczenie, przynoszące ze sobą nadzieję. - Ale to nie zmienia faktu, że musisz to robić.
     - Hyung! - jęknąłem, czując jak wyparowują ze mnie resztki radości.
     - Zelo-ah, nie jęcz - zganił mnie, marszcząc brwi z niezadowoleniem. - Gdyby to ode mnie zależało, odpuściłbym ci. - Nie, nie odpuściłby, byłem tego pewien. Znałem go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że to tylko fałszywe zapewnienia. - Ale pomyśl o swojej matce! - Skrzyżował ręce na piersi, nadając swojej postaci więcej stanowczości. Przygryzłem wnętrze policzka, kiedy tylko wywołał osobę mojej rodzicielki. Przed oczami stanęła mi jej zatroskana twarz.
     Wychowywała mnie samotnie. Ojciec odszedł, kiedy miałem dwa latka. Nie pamiętam, jak wyglądał, jaki był, czy całował mnie na dobranoc i czy chodził ze mną na spacery, jak to zwykle robią tatusiowie. I prawdę mówiąc, wcale nie chciałem tego pamiętać. Bo nawet jeśli był wzorowym rodzicem, kochającym swoje dziecko całym sercem, nie zmieniało to faktu, że w końcu mnie porzucił. Z matką nigdy o nim nie rozmawialiśmy. Choć jako bachor często zastanawiałem się, dlaczego nie mam taty jak moi koledzy, nie zadawałem pytań. Czułem, że nie powinienem tego robić; że muszę się z tym po prostu pogodzić i starać się być jak najlepszym synem.
     Było nam ciężko. W naszym kraju kobieta z dzieckiem nie miała właściwie żadnych szans na karierę zawodową. Pracodawcy nie chcieli zatrudniać takich osób. Moja mama musiała podjąć się kilku dorywczych prac, aby móc zapewnić nam mieszkanie i jedzenie. Wychodziła z domu wcześnie rano i wracała późnym wieczorem. O markowych ciuchach, nowych zabawkach prosto z półki sklepowej i technicznych gadżetach mogłem sobie co najwyżej pomarzyć. Ale nie narzekałem. Cieszyłem się tym, co miałem i wciąż powtarzałem sobie, że kiedyś pomogę mojej matce; że w przyszłości kupię jej ogromny dom, mnóstwo eleganckich sukienek, butów i torebek i sprawię, że nie będzie musiała już nigdy pracować.
     Kiedy miałem trzynaście lat, sytuacja zaczęła się pogarszać. Mamę zaczynało męczyć coraz to więcej dolegliwości, bolały ją plecy, nogi, ręce. Wiedziałem, że cierpi, chociaż nigdy się nie skarżyła. Zawsze udawała, że wszystko jest w porządku, zakładając na twarz radosną maskę. Nie przestała się uśmiechać nawet wtedy, gdy straciła pracę przynoszącą najwięcej pieniędzy i groziła nam strata dachu nad głową. Wydawała się taka wytrzymała, wiecznie optymistyczna, a jednak niejednokrotnie budził mnie w nocy jej szloch.
     Wylądowalibyśmy na ulicy, gdyby nie Yongguk. Kiedy go poznałem, nie był jeszcze pełnoletni, ale wydawał się bardziej dojrzały niż niejeden dorosły mężczyzna. Nie pytając o nic, prawie w ogóle mnie nie znając, podał mi pomocną dłoń. Spłacił nasze długi, wyciągnął nas z finansowego dołka, załatwił mojej matce lekką, ale opłacalną pracę. Często nas odwiedzał, aby sprawdzić, czy czegoś nie potrzebujemy. A kiedy pytaliśmy, jak możemy mu się odwdzięczyć, twierdził, że "ciepły obiad zrobiony przez panią Choi jest wystarczającą zapłatą". Nie potrafiłem tego zrozumieć. Dopiero jakiś czas później wyznał mi, że chciał po prostu posmakować posiłku, przygotowanego przez kochającą matkę.
     Prawdę mówiąc, Yongguk bywał u nas tak często, że czułem się, jakby od zawsze należał do naszej rodziny. Wiedziałem też, że moja mama myśli o nim w podobny sposób. Na początku była mu po prostu wdzięczna, jednak z czasem zaczęła go traktować jak własnego syna. Czasami nawet mu zazdrościłem, kiedy widziałem, jak się o niego martwi i specjalnie dla niego gotuje jego ulubione dania.
     B.A.P już wtedy zaczynało się formować. Po kilku miesiącach regularnych odwiedzin Yongguk przedstawił nam swojego najlepszego kumpla, Himchana, a zaledwie tydzień później poznałem Daehyuna i Youngjae. Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko - chłopaki zaproponowali, żebym zamieszkał z nimi w Seulu i choć początkowo moja mama nie była tym pomysłem zachwycona, zgodziła się. Uznała bowiem, że nigdzie nie będę miał większych szans na odniesienie sukcesu niż w stolicy. Nie bała się o mnie, wiedziała, że Yongguk właściwie się mną zajmie.
     Lekko zdezorientowany zamrugałem nerwowo, spoglądając na jasną, nieskazitelną twarz Himchana, kiedy z zamyślenia wyrwał mnie jego głos:
     - Wystarczy, że omal nie dostała zawału, kiedy po raz pierwszy przefarbowaliśmy ci włosy. - Cóż, w sumie to się jej nie dziwiłem, bo sam przeżyłem niezły szok, kiedy okazało się, że moi kochani hyungowie wybrali dla mnie wściekle różową farbę. Oczywiście, dowiedziałem się tego dopiero po fakcie. - Jestem pewien, że gdybyś rzucił szkołę, padłaby na miejscu. Ale najpierw utłukłaby nas wszystkich po kolei za to, że ci na to pozwoliliśmy.
     Westchnąłem głęboko, spuszczając wzrok. W innej sytuacji zapewne dalej wykłócałbym się z Himchanem, ale wzmianka o mojej matce skutecznie odwiodła mnie od tego pomysłu. Przypomniałem sobie, jak wiele dla mnie poświęciła i jak ciężko pracowała, aby zapewnić mi w miarę dobrą jakość życia i w jednej chwili obudziło się we mnie pragnienie pokazania jej, że ten cały trud nie poszedł na marne.
     Sprawię, że będzie ze mnie dumna. Odniosę sukces, zostanę ważną osobistością i zaopiekuję się nią.
     A potem będę organizował wieczory karaoke tak często, jak tylko zechcę.
***
     - Hyung, możesz się już zatrzymać! - rzuciłem, kiedy ku mojemu zaskoczeniu Himchan nie zahamował przed bramą szkoły, tylko jak gdyby nigdy nic postanowił wjechać na jej teren, torując sobie drogę między grupkami uczniów. Przez szybę widziałem zdziwione oraz lekko poirytowane miny swoich kolegów i, zniżając nieco daszek czapki, automatycznie wbiłem się mocniej w fotel, jakbym dzięki temu mógł stać się niewidzialny. Całkowicie wypadło mi z głowy, że przecież mamy przyciemniane szyby, więc tak czy siak nikt mnie nie widział.
     - Hyung, wystarczyłoby, żebyś nas wysadził przed bramą - mruknął Jongup, wciąż lekko zaspanym głosem.
     - Albo najlepiej kilka ulic dalej - prychnąłem cicho pod nosem, krzyżując ręce na piersi z niezadowoleniem. Kątem oka zauważyłem, że Himchan łypnął na mnie podejrzliwie, ale najwyraźniej na szczęście nie dosłyszał moich słów.
     Zawsze tak było. Za każdym razem, kiedy podwoził nas do szkoły, po prostu musiał się wszystkim pokazać, zwrócić na siebie uwagę. Nie wspominając już o tym, że wcześniej spędzał dobrą godzinę przed lusterkiem, zupełnie jakby miał występować publicznie. Co więcej, jakby kogoś rzeczywiście obchodziło, jak tego dnia prezentuje się jego idealnie wypielęgnowana cera i czy dobrze dobrał kolorystykę swoich ubrań. Podziwiałem jego atrakcyjność, czasem nawet mu jej zazdrościłem, jednak zdarzało mu się zdecydowanie przesadzać z tą dbałością o własną aparycję. Fakt, przez większość czasu ta jego "diwowatość" niesamowicie mnie bawiła, ale to definitywnie nie był jeden z tych momentów.
     - Nie dość, że podwożę wasze leniwe tyłki pod same drzwi, to wy jeszcze macie czelność narzekać - burknął, rzucając nam karcące spojrzenie.
     Przemilczałem to, bo nie chciałem z samego rana wszczynać sprzeczki. W lusterku zauważyłem, że Jongup otworzył usta, marszcząc brwi oburzony, ale po chwili na powrót je zamknął. Jedna z niepisanych mądrości naszej grupy brzmiała: "Z Himchanem nikt nie wygra", więc nikomu nawet nie chciało się próbować.
     Himchan okrążył fontannę, znajdującą się tuż przed schodami prowadzącymi do wejścia szkoły, po czym zatrzymał samochód. Nie musiałem wyglądać za okno, żeby wiedzieć, że wszyscy zgromadzeni tu ludzie spoglądają z ciekawością na nasze czarne, perfekcyjnie wypucowane, duże auto. Westchnąłem głęboko, odpinając pasy. Super. Jak ja kocham, kiedy wszyscy się na mnie gapią. Po prostu to uwielbiam.
     Wtem zauważyłem, że nie tylko ja i Jongup zamierzamy wysiąść z samochodu. Zaskoczony spojrzałem na Himchana, którego dłoń zdążyła już wylądować na klamce. No tak, w sumie, czego innego się spodziewałem? Przecież, siedząc w środku, nie będzie mógł się w pełni wszystkim zaprezentować. Obserwowałem, jak zakłada na nos okulary przeciwsłoneczne - chociaż dzisiejszego ranka słońce całkowicie skryte było za chmurami - po czym energicznym ruchem otwiera drzwi i wysiada, niczym prawdziwy idol. Na podwórku od razu zawrzało od dziewczęcych głosów, zauważyłem, że parę z nich wskazywało na niego palcami, piszcząc coś do swoich koleżanek z rozanielonymi minami. Automatycznie wywróciłem oczami, wydobywając z siebie kolejne westchnięcie.
     Spoglądając w lusterko, poprawiłem szybko swojego czarnego fullcapa, upewniając się, że moje rozjaśniane włosy z niebieską łatką nie sterczą na wszystkie strony, jakbym dopiero podniósł się z łóżka. Potem w ślad za Jongupem pewnym ruchem wysiadłem z samochodu, starając się nie okazywać irytacji skierowanymi na mnie spojrzeniami. Widząc, jak Himchan posyła swój gwiazdorski uśmiech do jednej z uczennic, energicznie pchnąłem drzwi i donośne trzaśnięcie natychmiast zwróciło na mnie jego uwagę.
     - Yah! Junhongie, nie trzaskaj tak tymi drzwiami! Jak odlecą, zapłacisz z własnego kieszonkowego - ofuknął mnie, po czym nadął lekko policzki, przybierając na twarz urokliwszą wersję złej miny, bo ani na chwilę nie zapominał, że ma publikę.
     - Nie dostaję kieszonkowego - odgryzłem się, mrużąc lekko oczy i okrążyłem maskę samochodu, aby móc stanąć obok niego.
     Prawdę mówiąc, w tej chwili wolałbym znaleźć się jak najdalej od jego osoby, bo przyciągał mnóstwo wścibskich spojrzeń, ale była sprawa o wiele ważniejsza od mojej niechęci do znajdowania się w centrum zainteresowania prawie wszystkich ludzi w okolicy. Jongup, zupełnie jakby czytał mi w myślach, także się zbliżył, wbijając wzrok w Himchana. Oczy hyunga zasłaniały okulary w modnych oprawkach, ale byłem pewien, że mrużył je w tej chwili podejrzliwie. Czułem na swojej twarzy jego badawczy, nieufny wzrok; wiedziałem, że już się domyśla, do czego zmierzamy.
     - Spóźnicie się na lekcje - spróbował się wykręcić, zupełnie jakby wierzył, że damy się zbyć tak marną wymówką.
     - Hyung, rozmawiałeś z Yonggukiem hyungiem, prawda? - Ku mojemu zaskoczeniu, pierwszy zaatakował Jongup. Ostatnio zachowywał się inaczej, niż zazwyczaj... zupełnie, jakby wraz z przyjęciem misji pilnowania Sunhee, nagle bardziej zaangażował się w naszą robotę. A może tak mi się tylko wydaje?
     Himchan zacisnął wargi w wąską linię, po czym zwilżył je językiem, rozglądając się wokół. Czy on miał nas za kretynów? Przecież nie rozpoczynalibyśmy tego tematu, gdybyśmy nie mieli pewności, że nikt nas nie słyszy! Zanim w ogóle zdecydowałem się go przepytać, najpierw sprawdziłem, czy nie ma w pobliżu niepożądanych słuchaczy. Upewniłem się, że nikt nie zdoła wychwycić naszej rozmowy. Na szczęście, o tej porze w szkole było jeszcze niewielu uczniów, a obserwujące nas dziewczyny nie miały najzwyczajniej w świecie odwagi, aby do nas podejść.
     Nie, one wolały robić zdjęcia z daleka. Z trudem powstrzymałem grymas irytacji, kiedy kątem oka zauważyłem, jak jedna z uczennic bezczelnie fotografuje nas swoim telefonem.
     - Jasne, że z nim rozmawiałeś - mruknąłem, przechylając lekko głowę i opierając się plecami o samochód. Schowałem dłonie do kieszeni, przyglądając się z pewnością siebie Himchanowi.
     - Sorry, robaczki, ale nic wam nie powiem - mruknął w końcu, krzyżując ręce na piersi w obronnym geście.
     Razem z Jongupem unieśliśmy brwi, słysząc, jakim wyrazem nas określił. "Robaczki". Trzeba mu było przyznać, że ma talent do zaskakiwania człowieka takimi "czułymi" słówkami.
     - Czemu nie? - spytałem, choć znałem już odpowiedź.
     - Mam siedzieć cicho, to rozkaz lidera - odparł bez zawahania, za to pełny dumy i stanowczości, najwyraźniej spodziewając się, że kiedy tylko wspomni osobę Yongguka, to damy mu spokój. Jednak, ku jego rozczarowaniu, w żadnym wypadku nie zamierzaliśmy rezygnować z przesłuchania.
     Właściwie, wcale nie musieliśmy go wypytywać. Prędzej czy później i tak zostalibyśmy o wszystkim poinformowani, Yongguk nie miał przed nami tajemnic, tylko czasami przesuwał w czasie wyjawianie nam ich. Jedynie Himchan, jako jego najlepszy przyjaciel, dowiadywał się wszystkiego od razu. Wystarczyłoby więc, żebyśmy tylko trochę poczekali i w końcu, tak czy siak, zdano by nam relację z ostatnich wydarzeń.
     Ale my nie chcieliśmy czekać. Może inaczej - ja nie chciałem czekać, z kolei Jongup, będąc moim najlepszym kumplem, towarzyszył mi w wyciąganiu z Himchana wszelkich informacji.
     - Hyuuuungnim - przeciągnąłem samogłoskę, była to bowiem niezwykle użyteczna broń wobec białowłosego.
     - Yongguk hyung o niczym się nie dowie - zapewnił Jongup, na co żywo pokiwałem głową. - Poza tym, prędzej czy później i tak nam powiecie, więc czemu musimy czekać? To niesprawiedliwe - burknął z wyrzutem. Czyżby obrał taktykę wzbudzania wyrzutów sumienia? Punkt dla Jongupa.
     "Zresztą, wszyscy dobrze wiemy, że ciężko ci jest trzymać język za zębami. Po co masz się męczyć?" - w ostatniej chwili ugryzłem się w język, aby przypadkiem nie wypowiedzieć tych słów na głos, bo to od razu ucięłoby naszą rozmowę i odebrałoby nam wszelkie szanse.
     Himchan znów zacisnął wargi, jakby rozcierał zaaplikowaną na nie pomadkę, po czym przeczesał włosy palcami, uważając jednak, aby nie rozwalić przy tym swojej fryzury. Wyraźnie się jeszcze wahał. Wpatrywałem się w niego intensywnie, zupełnie jakbym był w stanie go przekonać samym spojrzeniem. Próbowałem wymyślić coś, czym mógłbym go ostatecznie przycisnąć, ale jak na złość nic nie przychodziło mi w tej chwili do głowy.
     Zrezygnowane westchnięcie, jakie uleciało z kształtnych ust Himchana, było tym sygnałem, na który czekałem. Skapitulował. Teraz mogliśmy z niego wszystko wyciągnąć.
     - Szef się wkurzył? - spytałem, nie dając mu czasu na ewentualne rozmyślenie się.
     - Nie.
     - Nie? - Uniosłem brew zaskoczony. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Myślałem, że nieźle nam się oberwie za wyskok Yongguka, ale na szczęście najwyraźniej się myliłem.
     - Nie - powtórzył, wzruszając ramionami.
     - Czyli, że co teraz? - wtrącił się Jongup, którego chyba też zaskoczył ten obrót spraw.
     - Teraz nic - odparł Himchan beznamiętnym tonem. Boże, co z nim się dzieje? Zwykle trajkotał i rozwodził się, jak natchniony mówca, więc co oznaczają te lakoniczne odpowiedzi?
     - Co masz na myśli? - drążyłem, lekko zirytowany jego niecodzienną małomównością.
     - Dokładnie to, co powiedziałem. Nic. - Wydął lekko dolną wargę, znów wzruszając ramionami. - Musimy czekać. Szef się nie wkurzył, ale z drugiej strony nie był też specjalnie ucieszony. Przyjął to wszystko zadziwiająco spokojnie. Powiedział, że musi się zastanowić nad kolejnym ruchem, ale nie wydał żadnych konkretnych rozkazów. - Ton Himchana i wzrok Jongupa podpowiadały mi, że nie ja jeden nie potrafiłem tego zrozumieć.
     Złamaliśmy najważniejszą zasadę. Właściwie - Yongguk złamał, ale konsekwencje ponosiliśmy wszyscy, jako jedność. Czyżby miało nam to ujść na sucho? W naszej branży wybaczanie błędów było rzadko spotykane. Jestem skłonny nawet twierdzić, że to pierwszy przypadek, kiedy pracodawca przepuścił zatrudnionym przez siebie gangsterom tak poważne spartolenie misji.
     Coś w tej sytuacji mi nie pasowało; podświadomie czułem, że coś musi być nie tak. Tylko co?
     Przeczekaliśmy w milczeniu, aż para jakichś przypadkowych uczniów nas wyminie i wyjdzie z zasięgu słuchu, po czym Himchan kontynuował, nie potrzebując już żadnej zachęty:
     - Na razie wszystko robimy tak, jak do tej pory - mruknął lekko znużonym głosem. - Nie cieszcie się jeszcze, bo nie wiadomo czy szefowi się nagle nie odmieni. Wciąż może nas zwolnić, pewnie zażąda też jakiejś rekompensaty - ostatnie słowa wypowiedział tak, jakby już próbowano odebrać mu jego ukochane pieniądze.
     - W takim razie czekamy - podsumowałem niepocieszony.
Więc właśnie TO Himchan tak zawzięcie chciał przed nami ukryć? Pff, to jakieś żarty? Spodziewałem się jakiejś akcji, zmian, problemów, tymczasem nic tak naprawdę się nie zmieniło. Nadal musimy obserwować Sunhee i pilnować, żeby nikt jej nie skrzywdził. Najgorsze było to, że nawet nie wiedzieliśmy, przed czym lub przed kim ją chronimy. Ale dobrze nam płacono, nie mieliśmy więc prawa narzekać.
     Himchan spojrzał w bok i mimowolnie zrobiłem to samo, kiedy zobaczyłem, jak jego wyraz twarzy niespodziewanie rzednie. Z budynku szkoły wyszedł niski, okrągły mężczyzna w okularach, którego łysina lśniła niemalże tak samo, jak nasz samochód. Jego przepełnione złością spojrzenie wycelowane było w naszą stronę.
     - To ja już lecę - rzucił nagle Himchan, szybko doskakując do drzwi pojazdu. - Dzisiaj specjalnie wcześniej wstałem, żeby wam zrobić lunch, więc macie wszystko pięknie zeżreć - nakazał surowym tonem, zaglądając na nas znad okularów, po czym zniknął we wnętrzu samochodu, ku rozczarowaniu kilku obserwujących nas do tej pory dziewczyn. Wciąż jednak duża część patrzyła w naszą stronę, co niesamowicie mnie irytowało.
     Czarny, duży samochód minął bramę dokładnie w tym samym momencie, w którym do mnie i do Jongupa podszedł tamten pulchny, łysiejący i nieco już podstarzały mężczyzna. Inaczej mówiąc - dyrektor naszej szkoły, dyszący ciężko po pokonaniu schodów, dzielących nas od drzwi wejściowych.
     - Choi Junhong i Moon Jongup - mruknął na wstępie, zupełnie jakby odczytywał nasze nazwiska z dziennika, chcąc sprawdzić naszą obecność. Pospiesznie się ukłoniliśmy, witając go z należytym szacunkiem. - Powiedzcie mi, czy ten wasz wypindrowany - Boże Święty, takie słowo w ogóle istnieje? - przyjaciel ma problem ze wzrokiem, czy może raczej jest tak głupi, że nie rozumie, co oznacza znak zawieszony na bramie?! - Podniesiony głos dyrektora przyciągnął jeszcze więcej ciekawskich spojrzeń.
     "HIMCHAN, JUŻ NIE ŻYJESZ" - zaklinałem go w duchu, spuszczając wzrok, aby jeszcze bardziej nie drażnić puszystego mężczyzny.
     - Ile razy muszę mu powtarzać, żeby w końcu zrozumiał, że NIE WOLNO wjeżdżać na teren szkoły?! - Dyrektor cały spurpurowiał, lekko dysząc i pocąc się na potęgę ze złości. Dawno nie widziałem go tak wpienionego. Brawo, Himchan, kretynie. - Dobrze wam radzę, wytłumaczcie temu matołowi, co oznacza znak zakazu, bo inaczej rozwiążemy tą sprawę w mniej przyjemny sposób!

wtorek, 14 stycznia 2014

XII. "Z nami koniec!"

YOUNGJAE & DAEHYUN
Słowniczek:
ahjumma - zwrot używany wobec kobiety znacznie starszej od osoby mówiącej, nieznajomej lub którą zna bardzo dobrze i darzy ją dużym szacunkiem; mówi się tak na starsze kobiety, trudniące się sprzątaniem w domu pracodawcy.
yeobo - "kochanie", "skarbie".
yah - coś jak "ej".
hyung -  chłopak zwraca się tak do swojego starszego brata lub starszego, bliskiego mu kolegi. 
-ie; -ah - zwracając się do kogoś młodszego lub w tym samym wieku, można użyć tych końcówek przy imieniu danej osoby (np. Yongguk -> Yonggukie, Youngjae - Youngjae-ah); może to wskazywać na dobre relacje między używającymi ich ludźmi.

    *Youngjae*
     Wszedłem do kuchni, krzywiąc się z bólu i masując jedną dłonią dolną część swoich pleców. Jeśli kiedykolwiek będę twierdził, że mycie podłóg jest łatwe, możecie mnie spoliczkować. Nawet pomimo tego, że nasze mieszkanie nie było specjalnie duże, wyczyszczenie całej jego powierzchni pozbawiło mnie resztek energii, które pozostały mi jeszcze po wytarciu kurzy. Prawdziwa męka. Szczerze współczułem wszystkim tym starszym ahjummom, które trudnią się sprzątaniem. Nie wyobrażałem sobie, jak można tak harować dzień w dzień. Biedaczki.
     Sięgnąłem chciwie po wodę, nawet nie zauważając, że nie jestem w pomieszczeniu sam. Dopiero, kiedy przechyliłem butelkę, aby się napić, kątem oka zobaczyłem stojącego przy blacie Daehyuna. Odwrócony do mnie bokiem ze skupieniem robił sobie kanapkę z masłem orzechowym, marszcząc przy tym brwi gniewnie. Wzrok miał nieobecny, najwyraźniej jego myśli znajdowały się teraz w zupełnie innym miejscu.
     - "Palant"? - odezwał się nagle sam do siebie, unosząc kpiąco jedną brew i ze złością wbił nóż w orzechową, gęstą masę w słoiczku. - Jeszcze mnie będziesz przepraszać na kolanach, krowo jedna... - wymamrotał, biorąc kolejny kawałek chleba.
     Nie musiałem pytać, żeby wiedzieć, o co mu chodziło. Znałem go wystarczająco dobrze, żeby się domyślić. Znowu ktoś zadrasnął dumę naszego Sernikowego Księcia i byłem pewien, że właśnie w tej chwili Daehyun obmyśla plan, jak ukarać swojego nowego wroga. Nigdy nie wybaczał. Jeszcze ani razu nie pozwolił, aby obrażenie go uszło komuś na sucho. Zazwyczaj rozwiązywał problem spokojnie - zaskakiwał swoja ofiarę w momencie, w którym najmniej się go spodziewała i rozpoczynał swoje przedstawienie. Na pokaz bawił się jakimś ostrym przedmiotem bądź pistoletem, jednocześnie recytując teksty rodem z filmów akcji, które wcześniej sobie wymyślił. W większości przypadków to wystarczało. Jeśli jednak teatralne zagranie okazywało się być za słabe, wtedy korzystał ze swojej znajomości sztuk walki i czasami, niestety, przesadzał. Już nawet nie jestem w stanie zliczyć, ile razy musieliśmy "sprzątać" po tych jego zemstach. Nie chodzi oczywiście o pozbywanie się ciał, Daehyun nie był mordercą. To znaczy, w naszej branży każdy nim jest, ale my zabijamy tylko w razie konieczności, jeśli od tego zależy powodzenie misji. "Sprzątanie" po przedstawieniach Daehyuna polegało na upewnieniu się, że nikt nie połączy pobicia ofiary z naszą grupą; na zacieraniu śladów. Oczywiście, najczęściej na mnie spadał obowiązek "zrobienia porządku".
     Odstawiłem butelkę z wodą, po czym zbliżyłem się nieco do Daehyuna i oparłem się bokiem o blat. Dopiero teraz raczył mnie zauważyć. Zamrugał, powracając do rzeczywistości i spojrzał na mnie przelotnie, starannie pokrywając powierzchnię kanapki orzechową mazią, nie pozostawiając ani jednego suchego skrawka.
     - Co? Też chcesz? - Spytał. Zmrużyłem oczy.
     - Nie, dzięki. - Miałem z nim coś innego do przedyskutowania. Powinienem już wcześniej z nim o tym pogadać, ale jakoś nie było okazji.
     - Nie to nie. - Wzruszył ramionami.
     Według niego to był koniec naszej rozmowy. Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił.
     Przez chwilę stałem w milczeniu, zastanawiając się, jak go podejść. Powinienem walić prosto z mostu? Nie, to nie w moim stylu. Zamiast zdradzać mu, czym mnie wkurzył, wolałbym, żeby sam domyślił się, o co mi chodzi i przyznał się do winy. Zależało mi zwłaszcza na tym ostatnim. Żeby kretyn szczerze powiedział mi, co przeskrobał, jednocześnie okazując choć odrobinę skruchy.
     - Daehyun? - zacząłem, wpatrując się w niego uważnie. Rzucił mi krótkie, podejrzliwe spojrzenie, po czym z powrotem utkwił je w swoim setnym dzisiaj posiłku.
     - Mhm? - mruknął tylko, sygnalizując, że mnie słucha. Zrobiłem jeszcze krok w jego kierunku, zmniejszając odległość między nami do kilku centymetrów. Potem odwróciłem swoje ciało tak, aby móc oprzeć się plecami o blat, starając się wyglądać naturalnie. Choć mistrzem aktorstwa raczej nie byłem.
     - Gdzie masz swoje talkie-matoki? - Spytałem, kątem oka przyglądając się jego twarzy. Oblizał wargi nerwowo, a jego wzrok na chwilę uciekł gdzieś w bok, by potem na powrót wylądować na kanapce. - Próbowałem się z tobą skontaktować, kiedy byłem w parku, ale nie odpowiadałeś.
     Nastała chwila ciszy, moment zawahania. Widziałem, że unika mojego spojrzenia. Zakręcił słoiczek masła orzechowego i schował go do lodówki. Nigdy wcześniej nie sprzątał po sobie w kuchni. Byłem pewien, że zrobił to tylko po to, aby mieć jakieś usprawiedliwienie na odsunięcie się ode mnie.
     - Jest w kurtce - odpowiedział.
     Zacisnąłem rękę na krawędzi blatu za swoimi plecami. Wiedziałem, że to zrobi. Wiedziałem, że będzie próbował mnie oszukać. Jasna cholera, czy tak trudno było po prostu się przyznać?! Mógł powiedzieć prawdę, przecież bym go za to nie zabił, ale nie, on wolał mnie okłamać. Mnie, swojego podobno najlepszego przyjaciela.
     - Jesteś pewien? - Spytałem, dając mu drugą szansę. Daehyun zamknął lodówkę, ale jego wzrok prześlizgnął się po mnie, jakby mnie tam wcale nie było i zatrzymał się dopiero na przygotowanych kanapkach.
     - Tak, wczoraj je tam schowa...
     - ŁŻESZ! - Nie wytrzymałem. W moim wnętrzu eksplodowała złość i nie byłem w stanie tego powstrzymać. Prawdę mówiąc, nawet nie chciałem się uspokajać. Miałem prawo się wściekać.
Prowadzony gniewem, nie panując nad sobą, w jednej chwili pokonałem dzielącą nas odległość. Moje palce zanurzyły się w miękkich, brązowych włosach i nie zważając na jego jęki oraz próby wyrwania się, szarpnąłem ręką w dół. Szybkim ruchem obróciłem się tak, by móc wolnym ramieniem objąć jego szyję, jednocześnie miażdżąc mu głowę pod moją pachą.
     Boże, jak miło w końcu odpłacić się za te wszystkie siniaki.
     - Yeobo... nie mogę... oddychać... - wykrztusił przerywanym, zduszonym głosem. Dysząc ciężko, próbował wyciągnąć głowę z mojego uścisku i czułem, jak klepie mnie po plecach w geście kapitulacji. Tym razem nie zamierzałem jednak być litościwy.
     - Yeobo?! - powtórzyłem, prychając kpiąco. - YAH! ZGUBIŁEŚ DOWÓD NASZEJ MIŁOŚCI I JESZCZE MASZ CZELNOŚĆ NAZYWAĆ MNIE SWOIM KOCHANIEM?! - Czując, jak gniew buzuje mi w brzuchu, pociągnąłem go za włosy, a z jego gardła wydobył się głośny jęk. - Z NAMI KONIEC, TY KŁAMLIWY...
     W tym momencie coś uderzyło mnie mocno w tył głowy. Zacisnąłem zęby, gotowy znokautować tego, kto odważył się mi przerwać.
     - Żadnej przemocy w moim domu! - Usłyszałem głos Himchana, jeszcze zanim na niego spojrzałem. Wciąż nie puszczając Daehyuna, zmrużyłem ostrzegawczo oczy, ale hyung zdawał się nie zauważać, że "w czymś" mi przeszkodził. - Puść go.
     - HIMCHAN, KRETYNIE, NIE WTRĄCAJ SIĘ!
     Daehyun niespodziewanie zamarł, zaprzestając prób wyrwania się. W kuchni zapanowała nagła cisza, przerywana jedynie jego charczącym, płytkim oddechem. Zauważyłem, że patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby chciał powiedzieć: "Youngjae, teraz poważnie spartoliłeś". Spojrzałem na Himchana, przełykając ślinę. Jego nieskazitelna twarz nabrała niezdrowego koloru, na gładkich policzkach pojawiły się niezwiastujące niczego dobrego wypieki. Kocie, czarne oczy zwęziły się, kiedy zmrużył je z zacięciem.
     - Youngjae, czy ty właśnie... - zaczął powoli, zaciskając pięści, ale urwał, aby wziąć głębszy oddech. Wypuścił powietrze z płuc niespiesznie. Przymknął na chwilę powieki, a kiedy je na powrót otworzył, myślałem, że zamorduje mnie samym swoim spojrzeniem. - JAKIM PRAWEM ODZYWASZ SIĘ DO MNIE W TEN SPOSÓB, GÓWNIARZU?!
     Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, jego ręka znalazła się na mojej głowie i dosłownie czułem, jak wyrywa mi kępki włosów razem z cebulkami. Do oczu napłynęły mi łzy, kiedy, jęcząc z bólu, ulegle zgiąłem się w pół. Himchan wykorzystał moją pozycję i sekundę później próbował zgnieść mi czaszkę, ściskając ją między ramieniem, a swoim bokiem. Z trudem złapałem oddech. Chciałem mu się wyrwać, walnąć porządnie w plecy, ale problem polegał na tym, że ręce miałem zajęte trzymaniem Daehyuna.
     - JUŻ JA CIĘ NAUCZĘ SZACUNKU! - ryknął Himchan i szarpnął mnie za włosy, sprawiając, że nagle zapragnąłem być łysy. Starałem się powstrzymać przed wierceniem, bo wiedziałem, że to jedynie pogorszy sprawę. Tymczasem czułem, że Daehyun próbuje wyrwać się z mojego uścisku, więc napiąłem mięśnie, aby mu uniemożliwić ucieczkę.
     - Hyung, puść! - wycharczałem, ledwo powstrzymując swój głos od załamania się. - Przez rok będę ci kupował americano, tylko pozwól mi zabić tego - w tym momencie padło jedno z tych przekleństw, którymi zdecydowanie nie powinno się określać swojego najlepszego kumpla, nawet w żartach. Było to dopuszczalne tylko w wyjątkowych sytuacjach, do których okłamywanie przyjaciela absolutnie się zaliczało, więc nie czułem się ani trochę winny, że używam tak ciężkiego słowa wobec oszusta.
     - NIE PRZEKLINAJ, KIEDY DO MNIE MÓWISZ, SZCZENIAKU! - Z płuc uciekło mi całe powietrze, kiedy ponownie pociągnął mnie za włosy. Czemu to musiało być takie bolesne? Zacisnąłem powieki, klnąc pod nosem, mimo że ledwie łapałem oddech.
     - Hyung... - odezwał się nagle Daehyun i byłem pewien, że usłyszałem w jego głosie nutę lęku. Dopiero teraz zauważyłem, że od jakiegoś czasu ten parszywy kłamca zrezygnował z szarpania się i bez protestów pozwala mi się trzymać.
     - CZEGO?! - warknął Himchan swoim zachrypniętym, niskim tonem. W tej chwili byłem wdzięczny Daehyunowi, że odwrócił jego uwagę, bo miałem wrażenie, że rozwścieczony łącznie z włosami zdarł mi z głowy także skórę.
     - Yongguk... hyung... - wykrztusił oszust.
Zamarłem.
Tylko nie to.
Mamy totalnie przerąbane.

*Yongguk*
     Oparty o framugę obserwowałem całą tą szarpaninę. Słyszałem, jak stojący za moimi plecami Jongup i Zelo mają niezły ubaw z tego widowiska i, prawdę mówiąc, sam z chęcią wybuchnąłbym szczerym śmiechem, ale to właśnie była jedna z tych sytuacji, kiedy czułem, że powiniem zachować twarz surowego, trzymającego w ryzach członków swojej grupy, lidera. Nie chodziło o to, że chciałem, aby się mnie bali, co to, to nie. Powodem, dla którego czasami wydawałem się taki ostry, było moje wewnętrzne poczucie zobowiązania, by choć po części zastąpić im ojców. Miałem wrażenie, że skoro już przygarnąłem do swojego zespołu tak młodych ludzi, powinienem także zatroszczyć się o to, by ich wciąż kształtujące się osobowości miały jakiś przykład; przewodnika, wskazującego im właściwą ścieżkę; kogoś, kogo mogliby obdarzyć respektem i nazwać swoim wzorem. Byli jeszcze niedojrzali, potrzebowali osoby, która w jakiś sposób by na nich wpływała; uważnie pilnowała, by przypadkiem nie zeszli na złą drogę.
     Właściwie, sam czasami zastanawiałem się, skąd u mnie takie myśli, skoro jestem od tych dzieciaków ledwie parę lat starszy? Ja również, tak samo jak oni, wciąż się rozwijam. Nadal jestem w wieku, w którym popełnia się mnóstwo błędów. No dobra, zawsze wyróżniałem się wśród rówieśników swoją dojrzałością i odpowiedzialnością, ale to nie zmienia faktu, że wciąż jestem zbyt młody i mało doświadczony, by móc w pełni podołać roli - cóż, nieprawdziwego, ale jednak - idealnego ojca.
     Mimo wszystko, starałem się. Zdawałem sobie sprawę z tego, że pod wieloma względami nie byłem perfekcyjny. Ale, mimo to, próbowałem być dla nich jak najlepszym wzorem, przyjacielem, starszym bratem, przywódcą. Natomiast w polach, w których ja byłem wybrakowany, do akcji wkraczał Himchan ze swoją troskliwą, typowo matczyną naturą.
     Która akurat w tej chwili wyparowała, zastąpiona szaleńczą furią. Obserwując, jak z morderczym spojrzeniem i zaczerwienioną ze złości twarzą szarpał Youngjae za włosy, zastanawiałem się, gdzie się podziała cała ta opiekuńczość, jaką zazwyczaj okazywał młodszym członkom zespołu. A ludzie mówią, że to ja jestem straszny.
     - Yongguk... hyung... - gdy tylko duszonemu przez Youngjae Daehyunowi udało się wykrztusić z siebie moje imię, w kuchni nagle zapanowała cisza. Trójka kłócących się chłopaków w jednej chwili zaprzestała dalszej szarpaniny, zamierając na chwilę w bezruchu.
     No dobra, nie ukrywam, lubiłem wiedzieć, że darzą mnie aż takim respektem.
     Podczas gdy Youngjae wyraźnie ociągał się z podniesieniem swojego wzroku, Himchan niemal natychmiast na mnie spojrzał. Jego czarne oczy w jednej chwili odzyskały spokój, otwierając się szeroko i błyszcząc szkliście, kiedy odbiło się w nich światło, a nieskazitelna cera zaczęła odzyskiwać swój naturalny, jasny odcień.
     - Oh. Wróciłeś - mruknął, przerywając milczenie. Znów był tym niewinnie wyglądającym dwudziestotrzylatkiem o ciepłym spojrzeniu. Wypuścił Youngjae ze swojego śmiertelnego uścisku, który z kolei w końcu uwolnił Daehyuna. Dwójka najlepszych przyjaciół w idealnej synchronizacji zaczęła masować sobie głowy, sycząc z bólu pod nosami.
     - Cóż za błyskotliwe stwierdzenie - usłyszałem drwiący żartobliwie głos stojącego za mną Zelo i omal się nie uśmiechnąłem rozbawiony. Himchan przeniósł na niego wzrok, mrużąc oczy ostrzegawczo, jednak wyglądało to o wiele łagodniej w porównaniu z miną, jaką miał minutę wcześniej, kiedy jeszcze darł się na Youngjae.
     - Junhongie, dobrze ci radzę, nie drażnij mnie, jeśli nie chcesz pomóc Yonggukowi w robocie, jaką specjalnie dla niego zostawiłem. - Uniosłem lekko brwi. Robota? Specjalnie dla mnie? Miałem, co do tego złe przeczucie.
     - Niby jak miałbym mu w tym pomóc? To praca dla jednej osoby - odburknął Zelo niewzruszony. O czym oni, do jasnej cholery, mówili?
     - Yah, jeszcze jedno słowo, cwaniaku, i sam się tym zajmiesz. - Palec Himchana wystrzelił w powietrze w geście groźby. Przygryzłem wnętrze policzka, aby się przypadkiem nie zaśmiać. Wyglądało to wręcz komicznie, kiedy dodatkowo zaczął nim kiwać, niczym prawdziwa matka, pouczająca swoje dziecko. Usłyszałem, jak Zelo wydał z siebie cichy pomruk niezadowolenia, ale nie powiedział nic więcej.
     Przeniosłem swój wzrok na dwójkę prawie dorosłych, ale jakże niedojrzałych chłopaków, stojących obok Himchana. Gdybym tego w tej chwili nie zrobił, prawdopodobnie przegapiłbym moment, w którym skuleni, na palcach wymknęliby się z kuchni drugim wyjściem. Co najlepsze, mimo że jeszcze przed chwilą kłócili się w najlepsze, teraz ramię w ramię zamierzali niezauważenie opuścić pomieszczenie, niczym wspaniale dogadujący się towarzysze.
     - A wy dokąd? - odezwałem się, sprawiając, że w jednej chwili się zatrzymali. Wyprostowali się, zwracając twarzami w moją stronę, choć zgodnie unikali kontaktu wzrokowego ze mną. Skrzyżowałem ręce na piersi, mrużąc oczy. - Sąsiedzi skarżyli się na hałas - poinformowałem ich. Nie kłamałem. Na klatce schodowej wpadłem na mieszkające obok starsze małżeństwo, które chyba zaczynało mieć dość naszej szóstki. Co prawda, tym razem obyło się bez podniesionych głosów czy gróźb złożenia skargi, ale mimo wszystko nie zamierzałem tego lekceważyć.
     - Aaaaah, bo widzisz - wtrącił się Himchan, przysuwając do chłopaków, zupełnie jakby chciał ich zasłonić swoim ciałem - nasze gołąbeczki trochę się pokłóciły i musiałem interweniować. - Mówiąc to, poklepał Youngjae po głowie, na co tamten się syknął pod nosem z bólu. Wyglądał na zaskoczonego nagłą zmianą zachowania Himchana wobec niego.
     - Interweniować? - prychnął kpiąco Zelo, stając obok mnie i oparł się o framugę. - Nie nazwałbym tego interwencją, hyung. Raczej przyłączeniem się.
     - Kurna, Zelo - fuknął Himchan, opierając ręce o biodra. W tym czasie Jongup przecisnął się między nami w drodze do zamrażalki, aby po chwili wyłowić z niej torebki z lodem i podać je Daehyunowi oraz Youngjae. Oboje z wdzięcznością je od niego wzięli i natychmiast przyłożyli do swoich głów z westchnieniami ulgi.
     - Himchan hyung jest gorszy, niż baba w ciąży - odezwał się niespodziewanie Jongup. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco, jak zwykle go nie rozumiejąc. Był naprawdę dziwnym dzieciakiem, żyjącym w swoim własnym świecie. Przez większość czasu się nie odzywał, ale jak już wtrącał swoje trzy grosze, najczęściej nikt nie wiedział, o co mu chodzi. - No wiecie, te jego huśtawki nastrojów - wytłumaczył, zupełnie jakby Himchana wcale tu nie było, podczas gdy tak naprawdę stał tuż obok niego, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, którego, oczywiście, Jongup nie zauważał. - Najpierw wpada w szał i ciąga Youngjae za włosy, a sekundę później staje w jego obronie i głaszcze go po głowie. Nikt mi nie wmówi, że to normalne.
     - Jongupie, to nie huśtawki nastrojów - odparł Daehyun, głosem sugerującym, że jest ekspertem w tej dziedzinie. Z grymasem na ustach trzymał torebkę z lodem na swojej głowie i jego włosy zaczynały już wilgotnieć. Himchan spoglądał na nich wzrokiem mówiącym: "żartujecie sobie ze mnie?" i nie byłem w stanie dłużej powstrzymywać uśmiechu. - To jego kobieca natura. Wściekł się, bo Youngjae uraził jego dumę. Każda baba na jego miejscu zareagowałaby tak samo. A potem z kolei odezwał się jego instynkt macierzyński, każący bronić swoje dziecko.
     W tej chwili nie wytrzymałem. Razem z Zelo i Youngjae zaczęliśmy się śmiać, ściągając na siebie gniewny wzrok Himchana. Najlepsze w tym wszystkim było to, że Jongup i Daehyun rozmawiali jak najbardziej poważnie. Doprawdy, te dzieciaki...
     - A podobno to ja jestem dziwny - skomentował jeszcze Jongup, po czym złapał stojącą na blacie butelkę z wodą i wymaszerował z kuchni. Podczas gdy ja walczyłem ze sobą, by przestać się śmiać, Youngjae i Daehyun, korzystając z okazji, też wymknęli się z pomieszczenia. Zresztą, i tak prędzej czy później pewnie by mi się jakoś wywinęli.
     - Dobrze się bawicie?! - warknął Himchan, świdrując mnie i Zelo zirytowanym spojrzeniem.
     - Ekhm, skądże - Junhong z ledwością powstrzymał swój chichot, ale jego usta wciąż trwały szeroko rozciągnięte. Potem odwrócił się i poszedł do salonu, zupełnie jakby przed czymś uciekał, zostawiając mnie i mojego najlepszego przyjaciela samych.
     - Ty - Himchan podszedł do mnie z dziwną, niepodobną do niego władczością - mam nadzieję, że świetnie się bawiłeś. A teraz jazda do łazienki, zdrajco.
     - Do łazienki? - Uniosłem brwi zdziwiony, wciąż się lekko uśmiechając.
     - Tak. Specjalnie dla ciebie zostawiłem zaszczyt wyczyszczenia klozetu.
     Mina momentalnie mi zrzedła.

XI. "Białowłosa cholera"

TROSKLIWA EOMMA - KIM HIMCHAN
Słownik:
hyung - chłopak zwraca się tak do swojego starszego brata lub starszego, bliskiego mu kolegi.
aigoo - coś jak "o mój Boże"; zależnie od sytuacji może wyrażać różne emocje, np. zaskoczenie, rozczarowanie, itd.
mianhae - "przepraszam" w koreańskim języku nieformalnym.
soju - tradycyjny koreański alkohol.

*Youngjae*
  Szedłem przez park, zajadając się pączkiem i wdychając świeże, chłodne powietrze. Prawdę mówiąc, nocne spacery bardziej do mnie pasowały niż przechadzki o tej porze, ale był to jedyny sposób, aby wkręcić się od sprzątania. Yongguk hyung zawsze wypełnia wszystkie swoje obowiązki ze szczegółową dokładnością, twierdząc, że dla chcącego nic trudnego, ale kiedy nadchodzi jego dyżur w utrzymywaniu porządku w mieszkaniu, nagle okazuje się, że jednak są rzeczy, które go przerastają. Prychnąłem pod nosem rozbawiony. Współczuję reszcie chłopaków. Zapewne teraz Himchan zagania ich do sprzątania i pilnuje, by wszystko wykonali z najwyższą starannością, a sam nie robi nic, poza uważnym obserwowaniem i wydawaniem rozkazów. Gdyby nie mój genialny pomysł na wymknięcie się, uważając, by nie zostać przez nikogo przyuważonym, myłbym teraz podłogę i ścierał kurze. Przypuszczam, że ze względu na moją nieobecność, obowiązki te spadną na Daehyuna. Niech to będzie kara za zgubienie talkie-matoki oraz przekupywanie członków zespołu fastfoodami i americano.
  Z lekkim uśmieszkiem kwitnącym na moich ustach, usiadłem na ławce z drewna kasztanowca o czarnych, metalowych elementach. Rozkoszując się smakiem marmolady, którą skrywała w sobie słodkawa warstwa bułki polana lukrem, rozejrzałem się dookoła. Była niedziela, dzień wolny, więc po alejkach krążyło więcej ludzi niż zwykle. W większości były to kobiety, które przyszły tutaj ze swoimi dziećmi, bądź przytruchtały same, aby utrzymać formę i nienaganną figurę. Mężczyzn było znacznie mniej, ale wcale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie.
  Kiedy mój wzrok sunął za przebiegającą obok ławki dziewczyną o spiętych w wysokiego kucyka, czarnych włosach, niespodziewanie w mojej głowie pojawiła się myśl: jakie są szanse, że ta wysportowana przedstawicielka płci pięknej o kształtnych, pełnych ustach jest tamtą zdradzoną kobietą, której głosu słuchałem wczoraj przez dobre dwie godziny? Tym pytaniem zaskoczyłem samego siebie. Dlaczego miałbym się nad tym zastanawiać?
Jednak zanim zdołałem zmienić temat swoich myśli, w głowie już miałem gotową odpowiedź: nie było żadnych szans.
  Wczoraj nieźle się upiła i byłem pewien, że teraz męczy ją okropny kac. Nie ma mowy, żeby w takim stanie poszła sobie pobiegać. Możliwe, że zdecydowała się na spacer, choć i to wydawało mi się mało prawdopodobne. Stawiałem na wersję trzecią - zapewne siedzi w domu i wlewa w siebie hektolitry wody. Możliwe, że wspomina wczorajszy wieczór i wścieka się na siebie za swoją gadatliwość. Lub też myśli o byłym chłopaku oraz jego nowej panience, wypłakując sobie przy tym oczy. Kto wie, może przy okazji opycha się lodami, tak jak to zwykle robią zrozpaczone kobiety?
  Dopiero po chwili zorientowałem się, że pochłonięty tymi myślami bezwiednie wyciągnąłem talkie-matoki z kieszeni. Opuszką kciuka przejechałem po naklejonej na urządzeniu głowie króliczka w żółtej masce, aż w końcu mój palec zatrzymał się na przycisku włączającym mikrofon. Może, zamiast snuć niepewne domysły, po prostu się z nią skontaktuję i zapytam? W końcu, nie ma nic niewłaściwego w chęci dowiedzenia się, jak się ktoś czuje, prawda?
  Nawet jeśli właściwie nic się o tym kimś nie wie, oprócz jakże ciekawej historii rozstania z ukochanym. Prawdę mówiąc, po wczorajszej rozmowie o wiele lepiej znałem jej byłego chłopaka, niż ją samą. Po dwóch godzinach wysłuchiwania jej żałosnej paplaniny była mi bardziej obca, niż facet, z którym nigdy nie zamieniłem ani słowa. Czy to nie śmieszne? Nie posiadałem nawet tak podstawowej informacji, jak jej imię.
  Potrząsnąłem głową, aby pozbyć się tych nagłych wątpliwości. Nad czym ja się zastanawiam? Przecież już jakieś milion razy kontaktowałem się z dziewczynami, których imion albo nie znałem, albo po prostu nie pamiętałem, co, swoją drogą, zdarzało mi się niepokojąco często. Poza tym, to chyba pierwszy raz, kiedy mam naprawdę niewinne i dobre intencje. Więc jestem pewien, że nie ma w tym nic niewłaściwego.
  Przysunąłem walkie-talkie do ust, wciskając guzik. Miałem tylko nadzieję, że drugie urządzenie leżało gdzieś obok niej. Otworzyłem usta, ale minęło kilka kolejnych sekund, zanim w końcu zdecydowałem się, co powiedzieć.
  - Przystojniak do Skacowanej, powtarzam, Przystojniak do Skacowanej, odbiór.
  Uśmiechnąłem się pod nosem sam do siebie, po czym wgryzłem się w pączka, czekając na odzew.


*Bomin*
  Dzisiejszej nocy po raz pierwszy od bardzo dawna tak dobrze mi się spało. Zazwyczaj budziłam się co chwilę, przewracałam z boku na bok, nie mogąc na powrót zasnąć, ale tym razem przez całe dwanaście godzin nie opuszczałam Krainy Snów i z lubością oglądałam podsuwane przez moją wyobraźnię, kolorowe obrazy. Nie wiem, co dokładnie spowodowało, że miałam tak spokojny i twardy sen. Może te hektolitry soju, które wypiłam wczoraj, a może mój organizm najzwyczajniej w świecie uznał, że po ostatnich wydarzeniach nie ma po co się spieszyć z powrotem do rzeczywistości. Tak czy siak, podobało mi się, że w końcu mogę porządnie się wyspać, tym bardziej, że jednocześnie zapewniało mi to ucieczkę od świata, który tak brutalnie mnie potraktował.
  No dobra, zawiniły tylko dwie osoby. Ale to nie wyklucza faktu, że całe życie jest okrutne.
  Prawdopodobnie przespałabym kolejne dwanaście godzin, gdybym tylko nie zsunęła się z krzesła i nie przywaliła czołem w kant stołu, na którym stały jeszcze puste butelki po alkoholu. Ból natychmiast wyrwał mnie ze snu, błyskawicznie rozbudzając wszystkie moje zmysły i jęknęłam głośno, zaatakowana ogromną ilością bodźców. A raczej zachrypiałam, bo okropna suchość w gardle nie pozwalała mi na wydobycie z siebie płynniejszego dźwięku.
Nogi miałam jak z waty, ale jakoś udało mi się stanąć prosto, opierając się o stół. Miałam wrażenie, że moja głowa zaraz eksploduje. Zamrugałam kilkakrotnie, próbując pozbyć się tego chwilowego otępienia, przez które nie mogłam skupić swoich myśli. Kiedy w końcu odzyskałam całkowity kontakt z otoczeniem, odetchnęłam głęboko, od razu tego żałując, bo powietrze nieprzyjemnie otarło się o wysuszone ścianki mojego gardła. Odwróciłam się, aby przeczesać kuchnię spojrzeniem w poszukiwaniu butelki wody. Dosłownie rzuciłam się na nią, jak zwierzę na mięso, po czym wypiłam za jednym zamachem połowę jej zawartości. Wzięłam tabletkę na ból głowy, nie mając pewności czy jedna wystarczy.
  - Przystojniak do Skacowanej, powtarzam, Przystojniak do Skacowanej, odbiór - delikatny, ale niezaprzeczalnie męski głos przeciął ciszę, sprawiając, że podskoczyłam, omal nie upuszczając przy tym butelki z wodą. Moje serce zaczęło bić w zawrotnym tempie, tłukąc się o żebra, jakby próbowało wyskoczyć z klatki piersiowej i uciec, gdzie pieprz rośnie. Zszokowana odwróciłam się w stronę, z której dotarł do mnie dźwięk. Na stole w otoczeniu zużytych chusteczek leżało walkie-talkie, o które się wczoraj potknęłam. Odruchowo spojrzałam na swoją dłoń, niedbale owiniętą bandażem. Czułam lekkie, bolesne pulsowanie w miejscu, gdzie wbiło się szkło, ale obecnie znacznie bardziej doskwierał mi ból głowy niż ta rana.
  - Aigoo, kiedy mówię "odbiór" to znaczy, że oczekuję twojej odpowiedzi, głuptasie - odezwał się ponownie męski głos, wyraźnie lekko zirytowany. Co? "Głuptasie"? Prychnęłam drwiąco pod nosem. Podeszłam powoli do stołu, wpatrując się tępo w urządzenie. Co powinnam zrobić? Odpowiedzieć? Przed oczami stanęły mi wspomnienia z poprzedniego wieczoru, najpierw wyraźnie, potem zaś urywane, niejasne, zamroczone przez alkohol. Z moich ust wyrwał się cichy jęk, kiedy w końcu w pełni dotarło do mnie, co robiłam przed zaśnięciem, a dokładniej - co wygadywałam.
  Cholera. Co ja sobie wtedy myślałam? Chciałabym móc wszystko zwalić na wypite butelki soju, ale nie mogłam, bo przecież na początku wcale nie byłam pijana.
Przygryzłam nerwowo wnętrze policzka.
  - Wczoraj wydawałaś się bardziej rozmowna. - Czy mi się tylko wydawało, czy tu naprawdę zabrzmiała kpiąca nutka? Zanim zdążyłam pomyśleć, co robię, urządzenie już znajdowało się tuż przy moich ustach.
  - Ty za to wydawałeś się mniej wkurzający. - W język ugryzłam się zdecydowanie za późno i syknęłam z bólu, a jednocześnie ze złości na swoją impulsywność. Mogłam milczeć, zignorować jego głos i mieć święty spokój. Ale, jak zwykle, moje czyny wyprzedziły myśli.
  - Wkurzający? - Powtórzył z poirytowaniem. Nastąpiła chwila ciszy i przez ten jeden, krótki moment myślałam, że to już koniec naszej jakże przyjemnej rozmowy. Niestety, myliłam się. - Dobra, jesteś skacowana i świeżo po rozstaniu, więc tym razem ci odpuszczę. - Skrzywiłam się. Naprawdę musiał mi o tym wszystkim przypominać?
  - Wielkie dzięki za wyrozumiałość - sarknęłam, marszcząc brwi z dezaprobatą. Jakim cudem wczoraj przegadałam z tym facetem tyle czasu? Chociaż, fakt, wtedy był nadzwyczaj cichy. Wolałam go w tamtej, milczącej wersji.
  - Jak się czujesz? - Te słowa całkowicie mnie zaskoczyły. Sądziłam, że koleś będzie sobie teraz drwił ze mnie, mojego kaca, wczorajszych bzdur, jakie mu nawygadywałam. Ale na pewno nie spodziewałam się, że zapyta mnie o moje samopoczucie. Właściwie, tym, co najbardziej mnie zszokowało, nie było samo pytanie, ale ton jego łagodnego głosu - brzmiał szczerze, w pewnym momencie wyłapałam też nutę prawdziwej troski.
  A może tylko mi się wydawało? Może to tylko wymysł mojej wyobraźni, próbującej zaspokoić potrzebę czyjegoś zainteresowania? Nie miałam nikogo, kto mógłby mnie w tej chwili pocieszyć. Nie miałam nikogo, kto mógłby mnie pocieszyć kiedykolwiek. Od kiedy pamiętałam, zawsze byłam sama. Możliwe więc, że mój umysł specjalnie wyimaginował sobie tą troskę w jego głosie, aby spełnić siedzące we mnie pragnienie czyjejś uwagi.
  Tak, to musiała być sprawka mojej wyobraźni, wciąż odurzonej resztkami alkoholu we krwi.
  - A jak myślisz? - Burknęłam odrobinę ostrzej, niż zamierzałam.
  - Aż tak źle? - Znowu ten cholerny ton, wprawiający mnie w osłupienie. Nawet opiekunowie w domu dziecka nie zwracali się do mnie z troską, dlaczego więc miałby to robić jakiś nieznajomy mi facet? Odetchnęłam głęboko, potrząsając głową, jakbym dzięki temu mogła powstrzymać wyobraźnię przed fałszowaniem odbieranych przeze mnie dźwięków.
  - Gorzej - tym razem zabrzmiałam o wiele łagodniej. Bo, nieważne, jak bardzo się starałam, nie byłam w stanie zignorować faktu, że ktoś w końcu zainteresował się moim samopoczuciem. To sprawiało, że poczułam się lepiej, nawet jeżeli mój rozmówca wcale nie starał się mnie pocieszać. Pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że tak naprawdę był pierwszą osobą, która zapytała mnie, jak się czuję.
  Jeny, jakie to żałosne.

*Youngjae*
  Spojrzenie miałem skierowane przed siebie, ale nie widziałem rosnących tam drzew i wijących się pomiędzy nimi ścieżek, po których spacerowali ludzie. Całą swoją uwagę skupiłem na słuchaniu jej głosu, przebijającego się swoim lekko zachrypniętym, jednak mimo to wciąż melodyjnym, tonem przez szum liści. Nawet kiedy się zdenerwowała, wciąż byłem w stanie wyłapać w nim ten uparty smutek, rozpacz, bezgraniczną tęsknotę.
  Gdy odpowiedziała na moje pytanie jednym, krótkim słowem, w pierwszym odruchu chciałem powiedzieć, że jej współczuję. Jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem, na powrót zamykając usta. Żeby współczuć, trzeba rozumieć. Tymczasem ja nigdy nie byłem w związku trwającym trzy lata, ba!, nie przypominam sobie nawet trzytygodniowego. Nigdy też nie doświadczyłem prawdziwej miłości. Nie miałem więc pojęcia, jak się czuje osoba zdradzona przez swoją ukochaną osobę, z którą spędziła tak dużo czasu i z którą dzieliła tak wiele wspomnień. Zresztą, teraz, po wysłuchaniu jej historii, wcale nie chciałem się tego dowiadywać.
  Niespodziewanie z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk mojej komórki, oznaczający przyjście SMSa. Sięgnąłem po nią, przez cały czas trzymając walkie-talkie przy swojej twarzy. Marszcząc lekko brwi, odblokowałem ekran, aby przeczytać nową wiadomość.
  Z moich ust wymsknęło się ciężkie przekleństwo.
  - Słucham?! - Głos dziewczyny, wydobywający się z głośniczka walkie-talkie, ryknął mi do ucha. Zdezorientowany spojrzałem na urządzenie i z zażenowaniem zauważyłem, że przez cały czas wciskałem przycisk, włączający mikrofon.
  - To nie do ciebie - rzuciłem pospiesznie, ciesząc się, że nie ma jej obok mnie, bo pewnie by mi się przy okazji oberwało. - Mianhae, ale muszę kończyć. Trzymaj się! - Wyłączyłem walkie-talkie i schowałem je do kieszeni, nie dając jej szansy na odpowiedź. W tej chwili miałem inny problem.
  Spojrzałem jeszcze raz na ekran telefonu i jęknąłem, kiedy okazało się, że wcześniej wcale mi się nie przywidziało. Himchan wysłał mi zdjęcie, które zrobił dzisiaj rano mi i Daehyunowi, zanim nas obudził, przygniatając swoim cielskiem. Leżeliśmy na nim zaplątani w kilkanaście koców, z otwartymi ustami, przytuleni do siebie, niczym prawdziwe małżeństwo. Ale, rzecz jasna, nie to było w tym wszystkim najgorsze, bo to nie pierwsza noc, którą spędziłem w jednym łóżku z moim najlepszym przyjacielem i nie po raz pierwszy Himchan taką sytuację uwiecznił. Prawdziwy koszmar znajdował się pod zdjęciem.
  "Za 5 minut wstawię to na twittera, cwaniaczku".
  I tak oto kończą się wszelkie próby oszukania Himchana. Nieważne, jak bardzo znany jesteś ze swojej inteligencji czy sprytu, ta białowłosa cholera zawsze znajdzie jakiś sposób, żeby cię sobie podporządkować. Boże. Po prostu radość ogarnia me serce na myśl o kilkugodzinnym pucowaniu podłóg pod czujnym okiem tego szantażysty...
  Zerwałem się z miejsca, ale nim zdążyłem wystartować, rozległ się dzwonek i komórka zaczęła wibrować w mojej ręce. Nie miałem czasu, żeby dalej tak tutaj sterczeć, więc rzuciłem się przed siebie i w biegu odebrałem telefon.
  - YOUNGJAE, IDIOTO, MAM NADZIEJĘ, ŻE JESTEŚ GDZIEŚ NIEDALEKO, BO INACZEJ CIĘ ZNAJDĘ I WŁASNORĘCZNIE UDUSZĘ. - Daehyun nie wydawał się być zachwycony. Zresztą, kto w takiej sytuacji by się cieszył? Jeszcze można by to przeboleć, gdyby Himchan nie był zbyt popularny, ale tak się składa, że jego konto na twitterze obserwowało chyba całe miasto, a w każdym razie na pewno żeńska część mieszkańców.
  - Też się za tobą stęskniłem - wydyszałem, ani na chwilę nie zwalniając. Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się. Rozmawianie w biegu tylko by mnie zmęczyło, a i tak zaraz się zobaczymy.
  Mam tylko nadzieję, że zdążę, bo inaczej będzie to naprawdę bolesne spotkanie, przynajmniej dla mnie.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

X. "Spotkanie"

YONGGUK & TYGRYSEK
Słowniczek:
kamsahabnida - bardzo grzeczny sposób powiedzenia "dziękuję" w koreańskim języku formalnym.
oppa - dziewczyna zwraca się tak do swojego starszego brata, bliskiego jej starszego kolegi/przyjaciela, bądź swojego chłopaka.
maknae - najmłodszy członek zespołu.
hwaiting - koreańska wersja "fighting"; coś w rodzaju hasła dopingującego "walcz/dasz sobie radę".
-ie; -ah - zwracając się do kogoś młodszego lub w tym samym wieku, można użyć tych końcówek przy imieniu danej osoby (np. Yongguk -> Yonggukie, Youngjae - Youngjae-ah).

*Yongguk*
     Obudziłem się, czując na twarzy ciepłe promienie słońca, wpadające przez okno, ale nie otworzyłem oczu. Wciąż miałem pod powiekami obraz małej, niewinnej dziewczynki o hebanowych włosach, dużych, niemalże czarnych oczach, ubranej w czerwoną, śliczną sukieneczkę. Uśmiechała się szeroko, przytulając do siebie pluszowego Kłapouchego. Usłyszałem w głowie echo jej dziecięcego, niezwykle delikatnego, melodyjnego głosu: "kamsahabnida, oppa. Będę się nim dobrze opiekować, więc ty zaopiekuj się Tygryskiem, zgoda?".
     Odruchowo zacząłem bezwiednie głaskać głowę leżącego na moim brzuchu pomarańczowego pluszaka w czarne pasy. Minęło osiemnaście lat, a ja wciąż go mam. Wielokrotnie próbowałem się go pozbyć, ale za każdym razem coś mnie powstrzymywało. Nawet, kiedy przechodziłem okres nastoletniego buntu, nie zdobyłem się na to, by go wyrzucić. Zamiast tego schowałem go głęboko w szafie i wyciągałem za każdym razem, kiedy czułem, że nie dam sobie z czymś rady; że coś mnie przerasta. Te parę zszytych ze sobą kawałków materiału wypełnionych watą stało się dla mnie symbolem nadziei, wiary we własne siły, odwagi.
     Uśmiechnąłem się pod nosem, zdając sobie sprawę jak żałośnie to brzmi. Byłem przecież dorosłym mężczyzną, ponadto liderem B.A.P, gangu składającego się z sześciu członków, który nigdy nie zawodził swoich pracodawców, za którego usługi płaciło się grube pieniądze i który wzbudzał niemały postrach wśród ludzi z naszej branży. Fakt, ostatnio znacznie zwolniliśmy tempo, ale nasza nazwa wciąż wywoływała respekt. Kto by pomyślał, że ktoś taki jak ja wciąż sypia z miśkiem?
     Głośne chrapnięcie któregoś z chłopaków przywołało mnie do rzeczywistości. Otworzyłem oczy, odetchnąłem głęboko i wstałem z łóżka, kładąc pluszaka na poduszkę. Rozejrzałem się po pokoju, po którym walały się pogniecione ubrania. Westchnąłem, ciesząc się, że dziś jest ostatni dzień mojego dyżuru. Zaraz potem kąciki ust uniosły mi się w lekkim uśmieszku, bo mój wzrok padł na przytuloną do siebie, śpiącą parę, zaplątaną w niezliczoną ilość koców. Daehyun uwielbiał spać wygodnie i często podkradał innym kołdry, a tej nocy dodatkowo zaciągnął do swojego legowiska Youngjae, który posłużył mu najwyraźniej za żywą maskotkę. Wciąż byli w ubraniach, bo po obejrzeniu "Red 2" oraz najnowszej części "Szybkich i Wściekłych" wczorajszej nocy, tak bardzo chciało im się spać, że nie przejmowali się przebieraniem w piżamy, tylko po prostu padli na dolny materac piętrowego łóżka i natychmiast odpłynęli do Krainy Snów. Na górze zaś leżał na brzuchu Himchan z otwartymi ustami oraz ręką wystającą spomiędzy barierek i zwisającą smętnie w dół. Niespodziewanie zamlaskał językiem, po czym z jego ust wydobyło się niewyraźnie "cholera". Nie zaskoczyło mnie to. Byłem już przyzwyczajony, że gada przez sen i to bardzo często niezbyt przyzwoite rzeczy.
     Rozciągając się, przeszedłem z sypialni do salonu, gdzie na podłodze, oparci plecami o kanapę spali Zelo z Jongupem. Skrzywiłem się lekko, słysząc jak maknae zgrzyta zębami. Mój grymas powiększył się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłem panujący na stoliku do kawy i wokół niego chaos. Zupełnie jakbyśmy urządzili sobie wczoraj wojnę na jedzenie, zamiast grzecznie konsumować, oglądając jednocześnie film. Choć kto wie, co chłopaki wyrabiali, kiedy przed pójściem spać poszedłem na chwilę do łazienki.
     Na szczęście, miałem wymówkę, żeby nie musieć tego sprzątać. Byłem umówiony na spotkanie z szefem i mam nadzieję, że podczas mojej nieobecności, ktoś łaskawie wyręczy mnie w moim dyżurze.
   ***
     Obserwowałem jak sekretarka szefa naciska odpowiedni guzik i przykłada słuchawkę telefonu do ucha.
     - Szefie, masz gościa - oznajmiła wypranym z emocji, biurowym głosem. Widziałem ją po raz pierwszy, więc musiała pracować tu od niedawna. Włosy miała zakręcone, zafarbowane na złoty blond, co dodawało jej pewnego anielskiego uroku. Jednak w spojrzeniu jej ciemnych oczu było coś, co kłóciło się z wizerunkiem tej niewinnej istoty. Z jakiegoś powodu czułem, że nie należy jej ufać. Instynkt czy intuicja, nie wiem, co dokładnie, w każdym razie podświadomie wiedziałem, że powinienem zachować dystans i całkowitą czujność.
     Z drugiej strony miałem świadomość, że sekretarzem mojego szefa nie mógł zostać byle kto. Aby dostać się na to stanowisko, trzeba było przejść nie tylko serię egzaminów, sprawdzających twój poziom inteligencji, ale także kilkanaście psychotestów. Dodatkowo grupa odpowiednio wykwalifikowanych ludzi sprawdzała dokładnie twój życiorys, łącznie z informacjami na temat tego, z kim się zadawałeś przez całe swoje życie. Nie miałem więc pojęcia, skąd wzięła się moja nieufność wobec tej kobiety.
     - Zaprowadzę pana - zwróciła się do mnie, odkładając słuchawkę telefonu. Jej beznamiętne spojrzenie wydawało mi się zbyt puste, podejrzanie pozbawione jakiegokolwiek wyrazu.
     - Nie trzeba, znam drogę - odparłem spokojnie, widząc jak podnosi się ze swojego wygodnego fotela. Uniosła lekko brwi, ale nie odezwała się, tylko kiwnęła głową.
     Czując na sobie przeszywający wzrok ciemnych oczu, skierowałem się w jeden z trzech znajdujących się naprzeciwko jej biurka korytarzy. Białe, puste ściany i równie jasne kafelki na podłodze sprawiały wrażenie wręcz sterylnie czystych i było to odrobinę przytłaczające. Dochodząc do rozwidlenia, skręciłem w prawo, jednocześnie ciesząc się, że w końcu schodzę z pola widzenia złotowłosej sekretarki. Na końcu podłużnego pomieszczenia ujrzałem duże drzwi z ciemnego drewna, mocno kontrastujące ze śnieżną barwą, która tutaj dominowała.
      Odruchowo zwolniłem kroku, chowając dłonie do kieszeni spodni i odchyliłem głowę do tyłu, aby odetchnąć głęboko.
     Dzisiaj zamierzałem poinformować Szefa o moim wyskoku z tamtym liścikiem. Wcześniej nie miałem możliwości, bo najzwyczajniej w świecie nie mogłem się z nim skontaktować. Przypuszczałem, że pojechał na jakiś ważny wyjazd biznesowy czy coś w tym stylu. Zresztą, byłem już tak przyzwyczajony do tych chwilowych zniknięć, że nie przejmowałem się już nawet, co było ich powodem. Nieważne na jak długo stawał się niedostępny, zawsze wracał i to było najważniejsze.
     Zatrzymałem się tuż przed samymi drzwiami. Mimo wszystko, czułem się odrobinę niepewnie. Nie, to nie był strach. Raczej zwykła niechęć do niewiadomego. Choć znałem tego mężczyznę całe swoje życie, nigdy nie potrafiłem przewidzieć jego reakcji. Nie wiedziałem, czego się spodziewać i ta niewiedza bezlitośnie czyhała na moją pewność siebie. Irytujące.
     Przymknąłem na chwilę oczy, przywołując wspomnienie dziecięcego głosu, który jeszcze dziś rano rozbrzmiewał w mojej głowie. Krótkie, melodyjne "hwaiting, oppa" wystarczyło, bym poczuł się lepiej. Uniosłem powieki, wyciągnąłem dłonie z kieszeni, wyprostowałem się, po czym bez dalszego ociągania, nacisnąłem na klamkę i przekroczyłem próg.
     Znalazłem się w dużym ciemnoszarym pomieszczeniu o wysokim, śnieżnym suficie i białej, idealnie wypolerowanej podłodze. Ściana znajdująca się naprzeciwko drzwi była w rzeczywistości ogromnym oknem, wpuszczającym do środka przyjemne słoneczne światło, które wprowadzało do wnętrza odrobinę ciepła. Po bokach stały ogromne regały zapełnione książkami, natomiast w samym środku pokoju na dywanie z futra białego niedźwiedzia znajdowało się surowe biurko z ciemnego drewna, tego samego, z którego zrobione były drzwi. Za nim stał wygodny fotel obity czarną skórą, obrócony do mnie tyłem.
     Szef na nim nie siedział. Stał przed oszkloną ścianą, najwyraźniej podziwiając rozciągający się przed nim widok na Seul. Zamknąłem za sobą drzwi.
     - Szefie - odezwałem się, wykonując niemalże dziewięćdziesięciostopniowy ukłon, czego on nawet nie zobaczył.
     - Yonggukie - usłyszałem jego zachrypnięty, donośny głos. W tej chwili odwrócił się w moją stronę z lekkim uśmiechem na ustach i siateczką urokliwych zmarszczek w kącikach błyszczących, przyjaznych oczu. - Miło cię znowu widzieć, synu.

IX. "Przestałeś się dąsać?"

YOUNGJAE

Słowniczek: 
yah - coś jak "ej".
soju - tradycyjny koreański alkohol.
hyung - chłopak zwraca się tak do swojego starszego brata lub starszego, bliskiego mu kolegi.

*Youngjae*
  - Yah - odezwałem się do talkie-matoki. - Śpisz już?
  Odczekałem chwilę, spodziewając się usłyszeć odzew, który jednak na szczęście nie nadszedł. W końcu zasnęła. Spojrzałem na zegarek. Dwudziesta pierwsza czterdzieści trzy. Przegadaliśmy dwie godziny. Nie, chwila, wyraz "przegadaliśmy" nie był najwłaściwszy. "Przegadała" pasowało tu o wiele lepiej.
  Tak, właśnie. Przez około dwie godziny wysłuchiwałem jej monologu, przerywanego co chwilę kolejnym wybuchem płaczu. Przez ten czas nie odzywałem się prawie w ogóle, tylko parę razy wypowiedziałem kilka pocieszających słów, których zapewne nawet nie usłyszała, zagłuszając je swoim własnym pociąganiem nosem.
  Na początku wydawała się być w miarę opanowana. Choć jej ton był pełen nienawiści i złości, nie podnosiła głosu, mówiła wyraźnie, płynnie, bezbłędnie. Opowiedziała mi o swoim chłopaku, z którym chodziła przez trzy lata. Jak, gdzie i kiedy go poznała, ile czasu zajęło mu zebranie odwagi, by zapytać ją czy zostanie jego dziewczyną, co lubił, czego nie cierpiał, jak bardzo był zazdrosny, jak mocno ją kochał, jak jej to okazywał i jak często to robił... Nie szczędziła mi informacji. Podzieliła się ze mną wszystkim, co o nim wiedziała i co na jego temat myślała. Jakby mnie to wszystko interesowało, cholera.
  Po pierwszych dwudziestu minutach jej głos zaczął drżeć. Załamywał się coraz częściej, potem zaczęły pojawiać się krótkie chwile milczenia. Aż w końcu niespodziewanie wybuchnęła płaczem. Zwykle nie ruszały mnie łzy płci pięknej. Ale w tamtej chwili z jakiegoś powodu poczułem się naprawdę dziwnie. Chciałem ją pocieszyć, uspokoić, rozbawić. Z drugiej zaś strony, zupełnie nie wiedziałem, co mógłbym jej powiedzieć. Więc zamiast się odzywać, po prostu słuchałem dalej. Urywanym, zmienionym przez ból i smutek głosem opowiedziała mi, jak jakieś pół godziny temu przyłapała swojego ukochanego na zdradzie. Opisując dziewczynę, z którą go zobaczyła, pochwaliła się przy okazji swoim niesamowicie obszernym słownictwem. Pierwszy raz usłyszałem tyle przekleństw z ust kobiety. Serio. Taka ilość wulgaryzmów starczała całej naszej grupie na jakiś tydzień.
  Zwierzyła mi się później, że rzeczą, której najbardziej żałuje, nie są trzy lata spędzone z tym kretynem ani fakt, że tyle dla niego zrobiła, ani to, że wydała na niego kosmicznie dużą sumę pieniędzy. Nie. Żałowała tylko tego, że po przyłapaniu go na gorącym uczynku, uderzyła go w twarz. Bo przecież wszyscy doskonale wiedzą, że istnieje pewna część ciała, której naruszenie sprawiłoby mu o wiele więcej bólu niż spoliczkowanie.
  Byłem pewien, że podczas późniejszego półtoragodzinnego użalania się i zastanawiania nad sensem życia, w którymś momencie polało się soju. Nie mogłem tego zobaczyć, ale wyraźnie słyszałem, jak z czasem zaczął jej się plątać język, wygadywała coraz to dziwniejsze bzdury, bądź bełkotała tak niewyraźnie, że w ogóle nie byłem w stanie jej zrozumieć.
  To były jedne z najdłuższych dwóch godzin mojego życia. Nigdy wcześniej nie poświęciłem tak dużo czasu na wysłuchiwanie kobiecej paplaniny. Byłem zmęczony, choć tak naprawdę przez cały ten czas nie robiłem nic, prócz leżenia i skupiania się na jej słowach. Westchnąłem głęboko, przecierając twarz. Dopiero teraz zauważyłem, że w pokoju panuje mrok, przecięty jedynie cienką smugą wpadającego przez okno blasku księżyca.
  Odkładając talkie-matoki na szafeczkę obok łóżka, zmusiłem się do dźwignięcia na nogi. Przeciągnąłem się z lekkim ziewnięciem, czując jak przez moje zesztywniałe ciało przelewa się przyjemna fala ciepła. W tym momencie mój żołądek postanowił głośnym burknięciem poskarżyć się na dokuczający mu głód, sprawiając, że automatycznie skierowałem się do drzwi.
  - JEEEEEEEEEEŚĆ~ - jęknąłem przeciągle, przechodząc do salonu.
Poczułem charakterystyczne ssanie w brzuchu, kiedy do mojego nosa dotarł wyraźny zapach naleśników. Pomimo że mieliśmy tutaj sofę i dwa fotele, reszta grupy siedziała na podłodze wokół małego stolika do kawy i zajadała się późną kolacją, jednocześnie wpatrując się w ogromny, płaski telewizor zawieszony na ścianie. Na ekranie pojawiła się twarz koreańskiego aktora Lee Byunghuna, a zaraz potem ujrzałem Bruce'a Willisa, więc od razu domyśliłem się, co oglądają.
  - Red 2? Żartujecie sobie? - Spytałem, ściągając brwi z niezadowoleniem i podchodząc do nich powoli. Nawet nie raczyli na mnie spojrzeć. - No kurde, no. Dlaczego wy mi to robicie? Dobrze wiedzieliście, że chcę to obejrzeć! Aish, serio...
  - O, to już przestałeś się dąsać? - odezwał się Himchan, ale wciąż nie odrywał wzroku od telewizora. Zmrużyłem oczy lekko poirytowany.
  - Wcale się nie dąsałem - odburknąłem. Przerzuciłem nogę przez oparcie sofy i wszedłem na nią, aby następnie zsunąć się z niej na podłogę, wciskając się między Zelo i Daehyuna. Zignorowałem ich jęki i protesty, puściłem mimo uszu nawet komentarz Daehyuna na temat mojego "tłustego tyłka". Dwugodzinne wysłuchiwanie wywodów tamtej dziewczyny sprawiło, że najzwyczajniej w świecie nie miałem siły na słowne potyczki z kimkolwiek.
  - Nie, wcale. Tylko zamknąłeś się w pokoju i ignorowałeś nas, kiedy cię wołaliśmy - prychnął najwyraźniej urażony Himchan. Uniosłem lekko brwi. Wołali mnie? Czyżbym był aż tak przejęty słowami tamtej dziewczyny, że nie słyszałem nawet, że ktoś dobija się do drzwi? Dziwne.
  - Spałem - skłamałem. Poczułem się trochę winny, bo zawsze byliśmy ze sobą szczerzy i nic przed sobą nie ukrywaliśmy, ale z jakiegoś powodu najzwyczajniej w świecie nie chciałem im mówić prawdy. Moja wymówka nie tłumaczyła jednak, dlaczego zamknąłem drzwi, więc modliłem się, żeby hyung nie drążył tematu. Oczywiście, mogłem powiedzieć, że chciałem "chwili prywatności", ale to byłoby naprawdę żałosne. Albo po prostu mogłem przyznać, że rzeczywiście się na nich obraziłem, jednak to z kolei wydawało się dość dziecinne. Himchan łypnął na mnie kątem oka, ale trwało to zaledwie sekundę, bo potem znowu zagapił się w telewizor. Machnął jeszcze tylko ręką, sygnalizując, że to koniec rozmowy.
  Odetchnąłem w duchu z ulgą. Sięgnąłem po naleśnika i syrop klonowy, czując jak żołądek wywraca mi się z głodu na drugą stronę.

sobota, 4 stycznia 2014

VIII. "Himchan i jego nałóg dotykania"

GIGANTYCZNY MAKNAE - CHOI JUNHONG ps. ZELO
Słowniczek:
maknae - najmłodszy członek zespołu.
hyung -  chłopak zwraca się tak do swojego starszego brata lub starszego, bliskiego mu kolegi. W dosłownym tłumaczeniu oznacza to właśnie "starszego brata".
wae - "dlaczego"; aby był to język formalny na końcu pytania należałoby dodać końcówkę "-yo".
gwiyomi - jest to układ słodkich, jak najurokliwszych gestów robionych do melodii piosenki Haru - Gwiyomi, na yt można znaleźć mnóstwo filmików ludzi tańczących do tego.
aegyo - urok, robienie słodkich min, np. "na chomika" - wydymanie policzków, trzymając dłonie przy twarzy zwinięte w piąstki, robiąc duże oczy; słodkie zachowywanie się.
-nim - dodanie tej końcówki oznacza, że mówca darzy drugą osobę ogromnym szacunkiem.
-ie; -ah - zwracając się do kogoś młodszego lub w tym samym wieku, można użyć tych końcówek przy imieniu danej osoby (np. Yongguk -> Yonggukie, Youngjae - Youngjae-ah).
yah - coś jak "ej".
gomawo - "dziękuję" w nieformalnym języku koreańskim.
dongsaeng - młodszy brat/siostra, bądź młodszy bliski kolega/koleżanka.
mianhae - "przepraszam" w nieformalnym języku koreańskim.

*Daehyun*
     Rozsiadłem się wygodnie na dużym, białym fotelu w salonie. Zelo zajmował swoje ulubione miejsce na stojącej obok sofie i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ogromny telewizor naprzeciwko niego. Nie musiałem sprawdzać, żeby wiedzieć, że znowu odpłynął, zapominając o otaczającym go świecie. Moim zdaniem nasz mały maknae za dużo myślał, jak na swój wiek. A kiedy już wpadł w tą swoją zadumę, mogłeś do niego się wydzierać, ile zechcesz, a i tak by cię nie usłyszał. Czasami miałem wrażenie, że nawet gdyby tuż obok niego wybuchnęła bomba, w ogóle by go to nie ruszyło. Dziwny dzieciak. Ale przynajmniej nie sprawiał nam kłopotów.
     Wrzuciłem sobie do ust garść popcornu i sięgnąłem po pilota, aby przełączyć na jakiś ciekawszy kanał. Miałem nadzieję, że akurat wpadnę na emisję z występu Girls Generation, tańczących w kusych spódniczkach, ale ku mojemu niezadowoleniu nie było ich na żadnym programie. Westchnąłem, patrząc jak po ekranie pląsają sami faceci. Ostatnio było zdecydowanie za dużo boysbandów w porównaniu z girlsbandami.
     - Yeeeeeey~ - Usłyszałem nagle głos Himchana pochylającego się z radosną miną ku Zelo, który najwyraźniej wciąż obecny był tylko ciałem i nawet go nie zauważył. - Nasz maknae jest taki uroczy~ - zagruchał, po czym wydymając wargi, złapał go za policzki, zupełnie jak starsza pani, rozczulająca się nad małym bobasem. Uśmiechnąłem się pod nosem, odwracając od telewizora w ich stronę i wpakowałam do ust trochę popcornu.
     Obserwowanie ich było znacznie ciekawsze niż oglądanie tego, co puszczają w telewizji.

*Zelo*
     - Ałć - jęknąłem, czując jak coś łapie mnie mocno za policzki. Ból momentalnie wyrwał mnie z zamyślenia, ściągając z powrotem do rzeczywistości. Zamrugałem nerwowo, zanim w końcu zauważyłem uśmiechniętą wesoło twarz Himchana, która, jak na mój gust, znajdowała się zdecydowanie za blisko mojej. Zmarszczyłem brwi i odepchnąłem jego ręce, czując jak miejsce, które uszczypnął pulsuje delikatnym bólem. Aish, mógłby przynajmniej być delikatniejszy. - Nie rób tak, hyung.
     - Wae? - Jego uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, prezentując białe zęby z króliczymi jedynkami na przedzie.
     - Bo cię o to proszę - odpowiedziałem grzecznie, mimo że powoli zaczynałem się irytować. Przeczuwałem, że na tym się nie skończy. Co ja gadam, to przecież Himchan hyung, to na pewno się na tym nie skończy.
     - Wae? - Uniósł brwi z rozbawieniem, wciąż uparcie się we mnie wpatrując i tkwiąc w tej samej, zdecydowanie za małej, odległości ode mnie. Proszę, tylko nie to. Obiecuję, że odtąd będę grzecznym, wzorowym uczniem i maknae, tylko niech ktoś go ode mnie zabierze.
     - Bo tego nie lubię - powiedziałem z rosnącą rezygnacją. Wiedziałem, że to do niczego nie zmierza. Himchan postanowił zagrać ze mną w swoją ulubioną grę, która mogła się ciągnąć bez końca. Nieważne, jak bym mu nie odpowiedział, zawsze znowu zada mi to samo pytanie. Potrafił ciągnąć tą zabawę godzinami, dosłownie wykańczając mnie psychicznie. Był moim hyungiem, szanowałem go i naprawdę lubiłem, ale w takich chwilach miałem ochotę najzwyczajniej w świecie mu przywalić.
     - Wae? - Ta jego mina niewiniątka sprawiała, że wszystko było jeszcze bardziej wkurzające. Zupełnie, jakby w ogóle nie wykorzystywał swojego wieku, żeby móc się nade mną poznęcać. Jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że tego nie cierpię. Jeny, normalnie był naprawdę świetnym towarzystwem, ale w takich chwilach stawał się cholernie upierdliwą wredotą.
     - Hyung, przestań - spróbowałem, choć z góry wiedziałem, że poniosę klęskę. Himchan nie miał litości.
     - Wae? - Nienawidziłem tego słowa. Najzwyczajniej w świecie nienawidziłem.
     Skapitulowałem, odchylając głowę do tyłu z pełnym rezygnacji westchnieniem. Poczułem, jak Himchan klepie mnie po kolanie i przygryzłem wargę, żeby przypadkiem nie wyrwało mi się coś, czego zdecydowanie nie powinienem mówić do mojego hyunga. Cechą, która najbardziej mnie w nim denerwowała, to jego "nałóg dotykania", jak to nazwałem. Polegało to na tym, że przy każdej możliwej okazji doprowadzał do kontaktu fizycznego. Twierdził, że w ten sposób okazuje komuś, że go lubi. Więc chyba powinienem się z tego cieszyć. Albo zacząć się zastanawiać czy Himchan hyung przypadkiem nie woli chłopców, biorąc pod uwagę jak często mnie przytulał, klepał, szczypał, szturchał, głaskał... Problem polega na tym, że ja z kolei nie przepadałem, kiedy ktoś naruszał moją przestrzeń osobistą i mnie dotykał. W normalnych ilościach kontakt fizyczny mi nie przeszkadzał, ale Himchan zdecydowanie przekraczał limit.
     - Przestanę - zaczął Himchan, na co mimowolnie podniosłem głowę z powrotem do pionu, czując jak wstępuje we mnie nadzieja - jeżeli zatańczysz dla mnie gwiyomi. I pozwolisz mi to nagrać.
     Nadzieja zniknęła tak samo szybko, jak się pojawiła. Himchan chyba lubował się w torturowaniu mnie rzeczami, których nie cierpiałem. No dobra, słodkość sama w sobie nie była zła, wręcz przeciwnie, ale ja miałem już dość wysłuchiwania, jaki to nie byłem uroczy. No kurde, no. Facet powinien być przystojny i męski, a nie. A ten mi jeszcze kazał zatańczyć gwiyomi, strzelając aegyo na prawo i lewo. W dodatku zamierzał to nagrać, a później zapewne wrzucić na swojego twittera, którego obserwowała chyba cała moja szkoła.
     - Hyung, dlaczego ty mi to robisz? - jęknąłem, patrząc na niego z powagą i unosząc lekko brwi. Jeśli znowu zapyta mnie "wae" to chyba wyjdę z siebie.
     - Bo jesteś taki słodki~! - oznajmił i bez ostrzeżenia znowu złapał mnie za policzki, uśmiechając się przy tym z uciechą. Zacisnąłem zęby, żeby przypadkiem nie wybuchnąć i potrząsnąłem głową, wyrywając skórę z uścisku jego palców, jednocześnie odpychając stanowczo jego ręce. Kiedy zauważyłem, że znowu otwiera swoje rozciągnięte w uśmiechu usta, żeby coś powiedzieć, nie wytrzymałem.
    - ZNAJDŹ SOBIE W KOŃCU DZIEWCZYNĘ! - wyrwało mi się, odrobinę zbyt niegrzecznie i zdecydowanie bardziej niż odrobinę zbyt głośno. Himchan zamarł z zaskoczeniem i zdziwieniem wymalowanymi na twarzy. W pokoju przez chwilę rozbrzmiewał tylko dźwięk telewizora, w którym właśnie leciał jakiś program muzyczny. Kątem oka zauważyłem, jak Daehyun wpatruje się w nas, chrupiąc popcorn w najlepsze. Serio? Mam nadzieję, że miło mu się oglądało całe to przedstawienie.
     - Że co? - wykrztusił z siebie w końcu Himchan, prostując się i patrząc na mnie z góry. Zmarszczył brwi z dezaprobatą, wyraźnie niezadowolony. Super. Póki on się nade mną znęca, wszystko było w porządku, ale kiedy tylko ja się odezwałem, to od razu się zezłościł. Odetchnąłem głęboko, żeby tym razem nie stracić nad sobą kontroli.
    - Skoro tak bardzo lubisz czułości i słodkie osoby, dlaczego po prostu nie znajdziesz sobie dziewczyny, hyungnim? - spytałem, specjalnie używając końcówki "-nim" w nadziei, że to go chociaż troszkę udobrucha. Ale chyba niewiele to dało, oceniając po jego minie. Skrzyżował ręce na piersi, miażdżąc mnie spojrzeniem.
     - Sugerujesz, że NIE POTRAFIĘ znaleźć sobie dziewczyny? Że żadna mnie nie chce? - Spojrzałem na niego zdezorientowany. Że jak? Że niby kiedy coś takiego powiedziałem? O czym on gada? O co mu znowu chodzi? Mrużąc oczy, próbował zasztyletować mnie swoim ostrym spojrzeniem.
     Mam przerąbane.

*Daehyun*
     Himchan był po części jak kobieta. Prawdę mówiąc, czasami odnosiłem wrażenie, że siły wyższe popełniły okropny błąd, obdarzając go ciałem mężczyzny. Ten człowiek posiadał mentalność płci pięknej, która właśnie w tej chwili postanowiła się odezwać, dopowiadając sobie jakieś niestworzone rzeczy, które Junhongowi zapewne nawet nie przeszły przez myśl. Zwykłe, niewinne pytanie potraktował jako atak na jego osobę. Wymyślił sobie znaczenie słów Zelo, ignorując ich prawdziwy, nieobraźliwy sens. Wkurzał się o coś, co tak naprawdę nie miało miejsca.
     Przeżuwając nieśpiesznie popcorn, obserwowałem, jak Himchan wpatruje się morderczym spojrzeniem w milczącego, zaskoczonego maknae.
     - To właśnie miałeś na myśli, mam rację?!
     - Himchannie. - Znikąd pojawił się Yongguk. Dosłownie wyrósł spod ziemi tuż obok Himchana i objął go ramieniem za szyję, przyciągając do siebie. Sprawiało to wrażenie luźnego, przyjaznego uścisku, ale zauważyłem ten element stanowczości w jego ruchach. Straszny człowiek. - Złość piękności szkodzi - mruknął z rozbawieniem, uśmiechając się lekko.
     Zauważyłem, że Junhong odetchnął z ulgą, spoglądając z wdzięcznością na lidera. Dzieciak zdecydowanie miał za co dziękować. Wkurzony Himchan to nic przyjemnego. Może zazwyczaj nie uciekał się do przemocy fizycznej, ale w miotaniu wyzwiskami trudno go było przebić. No i do tego ciężko go było uspokoić. Tylko Yongguk posiadał tą dziwaczną władzę, która powstrzymywała gniew diwy naszej grupy.
    - Ale kiedy on...
    - Nie zrobił nic złego - przerwał mu spokojnie, ale stanowczo Yongguk. Himchan westchnął, odwracając twarz w kierunku lidera, co sprawiło, że niemal dotknęli się nosami. Stanął oko w oko z bestią i nawet go to nie ruszyło. Jestem pełen podziwu. Zlustrował podejrzliwym spojrzeniem opartego o niego Yongguka i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, o co mu chodzi. Yongguk rzadko kiedy inicjował kontakt fizyczny, tymczasem teraz najzwyczajniej w świecie obejmował Himchana z własnej woli.
     - Dobra, czego chcesz? - spytał, unosząc brwi najwyraźniej całkiem już uspokojony. Lider uśmiechnął się wesoło, ukazując przy tym swoje zdrowe, różowe dziąsła. Zwykle tego typu uśmiechy nie wyglądały najlepiej, ale w jego przypadku prezentowało się to naprawdę dobrze.
     - Umieram z głodu, Himie - oznajmił mu tym swoim świetnie brzmiącym basem. Czasami zazdrościłem mu jego głosu. W końcu, dziewczyny uwielbiały takie męskie barytony.
     - Ja też jestem głodny, hyung - odezwałem się, ściągając na siebie ich spojrzenia. Wpakowałem sobie do ust garść popcornu.
     - Ty zawsze jesteś głodny - stwierdził Himchan z dezaprobatą. - Twój żołądek to czarna dziura. Pochłaniasz więcej żarcia niż cała nasza piątka razem wzięta. Wiesz w ogóle, ile wydajemy kasy, żeby cię wykarmić? - Jeny. Ten człowiek chyba naprawdę uważał, że pieniądze są w życiu najważniejsze. W każdym razie, sprawiał takie wrażenie, bez przerwy obliczając i notując wszystkie nasze wydatki, by potem przy każdej nadarzającej się okazji wypominać nam, jak dużo forsy straciliśmy.
     - Yah, pieniądze to nie wszystko - mruknąłem, uśmiechając się do niego niewinnie. - Poza tym, przecież i tak nam ich nie brakuje. Powiedziałbym wręcz, że mamy ich za dużo.
     Himchan otworzył usta, gotowy dalej obstawiać przy swoim, jak na prawdziwego uparciucha przystało, ale na szczęście Yongguk postanowił uciąć nam tą bezcelową wymianę zdań.
     - Kiedy indziej sobie o tym pogadacie - powiedział, po czym zwrócił się z powrotem w stronę Himchana. - A teraz przygotuj nam coś pysznego. Tylko szybko.
     - Super. Mam świetny pomysł na nowe...
     - Żadnych kulinarnych eksperymentów, Himchan - przerwał mu stanowczo Yongguk, marszcząc brwi. - Pamiętasz tą swoją "wspaniałą" zapiekankę, którą zrobiłeś nam ostatnim razem? Przez tydzień męczyłem się z zatruciem pokarmowym.
     - To było bardziej okropne, niż "wspaniałe" - wymsknęło się niespodziewanie Zelo, który skrzywił się z niesmakiem na samo wspomnienie tej potrawy. Himchan zgromił go wzrokiem.
     - Mnie tam nawet smakowało - stwierdziłem, wzruszając ramionami. Himchan z urażoną miną wywinął się z uścisku Yongguka.
     - Przynajmniej jedna osoba docenia moje starania - mówiąc to, poklepał mnie po głowie. - Gomawo, Daehyunnie. - Uśmiechnąłem się do niego potulnie.
     - To co, hyung? W akcie wdzięczności kupisz mi sernik?
     Zupełnie nie rozumiem, co miały oznaczać te ich głębokie westchnienia.
***
     Spojrzałem na zegarek. Pozostała jeszcze minuta. A potem w końcu dowiem się, kim jest to bezczelne babsko, które śmiało mnie obrazić. W dodatku w miejscu publicznym. Przy ludziach.
     Muszę się zastanowić, co z tym fantem zrobić. Mimo wszystko była dziewczyną, więc opcję skopania tyłka z góry mogłem odrzucić. Co jak co, ale ręki na kobietę nigdy nie podniosę. Nieważne, jak podstępna i wredna by nie była, nie zniżę się do poziomu damskiego boksera. Tylko ją trochę nastraszę. Jestem pewien, że to wystarczy, żeby pożałowała swojego zachowania. Myślę, że nie będę nawet potrzebował żadnej broni, żeby zasiać w niej ziarno lęku. Głośne osoby zazwyczaj są bardzo tchórzliwe i nie jest trudno porządnie ich przestraszyć.
     Tak. Wystarczy mi tylko jakaś pusta, ciemna uliczka, których w mieście nie brakowało. No i skórzana kurtka Youngjae. Bo świetnie w niej wyglądałem. Zdecydowanie lepiej niż on.
     Ostatnia minuta minęła. Wstałem z fotela i skierowałem się do "centrum dowodzenia", gdzie spodziewałem się znaleźć Jongupa, jednocześnie wdychając przyjemny zapach dochodzący z kuchni. Ah, już nie mogłem się doczekać aż zobaczę, co dobrego Himchan przygotował. Ale to nie teraz. Wszedłem zdecydowanie do pomieszczenia z monitorami, gdzie mój dongsaeng siedział na fotelu, ale zamiast obserwować, co się dzieje na ekranie, bawił się swoją dotykową komórką.
     - Jongupie - zwróciłem na siebie jego uwagę. - Masz to, o co cię prosiłem?
     - Oh, to... - wymamrotał, patrząc na mnie przepraszająco. Zmarszczyłem brwi. - Mianhae, hyung.
     - Jongup, nie żartuj, dobrze wiem, że potrafisz zdobyć wszystkie, nawet najtajniejsze informacje - powiedziałem poirytowany. - I to w dziesięć minut, nie trzydzieści.
     - Nie mogę tego dla ciebie zrobić - odparł, przeczesując włosy palcami. Chyba sobie ze mnie żartował. On nie mógł? Jeśli chodzi o wynajdywanie danych o ludziach, nie było takiej rzeczy, której by nie potrafił. Ba, był najlepszym hakerem, jakiego znałem. I fakt, że tak naprawdę był też jedynym nie miał tu nic do rzeczy.
     - Wae? - Spytałem, podchodząc do stolika i sięgając po stojące na nim w kubeczku paluszki.
     - Bo...
     - Bo ja mu zabroniłem - przerwał mu niespodziewanie głęboki głos Yongguka, który pojawił się nagle w drzwiach, trzymając dwa kubki z parującą cieczą. Podał jeden Jongupowi, za co tamten mu podziękował. Zamrugałem zaskoczony słowami lidera. Że niby co?
     - Wae, hyung? - Obserwowałem uważnie jego niewzruszoną mimikę twarzy. Zauważyłem, że w jego oczach pojawił się nieznany mi do tej pory błysk; coś, czego wcześniej tam nie było. Zacząłem niespiesznie chrupać trzymanego paluszka.
     - Znasz zasady, Daehyun - mruknął, jakby to wszystko wyjaśniało. Problem w tym, że tak jakby nie do końca je znałem. Widząc, że milczę, najwyraźniej sobie to uświadomił i westchnął zrezygnowany. - Ludzie z otoczenia celu są nietykalni. Chyba że sytuacja wymaga kontaktu z nimi. Więc trzymaj się z dala od tej dziewczyny.
     - Ale sytuacja, w której się znalazłem absolutnie wymaga kontaktu z nią - odparowałem, wymachując przy tym paluszkami, które trzymałem w dłoni. Po prostu nie mogłem odpuścić tej kobiecie. Nigdy nie odpuszczałem. Yongguk uniósł lekko brwi, a jego mina wyraźnie mówiła, że moje słowa go nie przekonują i nie ma zamiaru ustąpić.
     - Nawet o tym nie myśl - mruknął stanowczo, odstawiając swój kubek na biurko. - Jeśli tak bardzo chcesz się zabawić, znajdź sobie kogoś innego, kto nie ma nic wspólnego z Sunhee.
     Zatkało mnie. Czyżby Yongguk myślał, że ja chcę... z tym pozbawionym kultury babskiem... Boże, broń! Prędzej umrę. No dobra, fakt, była ładna, miała świetne ciało, ale ten jej charakterek sprawiał, że nie miała u mnie żadnych szans. Jeszcze czego. Chciałaby.
     - Tu nie chodzi o zabawę, tylko o coś poważnego - oznajmiłem, choć nie miałem zbyt wielkich nadziei, że to pomoże. Jongup zakrztusił się swoim napojem, zakaszlał parę razy, potem wymienił z Yonggukiem zdziwione spojrzenia, po czym popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Przyjrzałem im się uważnie, nie rozumiejąc tej reakcji. - No co?
     - Coś poważnego...? - wydusił z siebie Jongup, zmagając się ze ściśniętym kaszlem gardłem. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak to musiało dla nich zabrzmieć. Prawdę mówiąc, poczułem się wręcz urażony tym, jak na to zareagowali. Doprawdy, jakby nie mogło mnie łączyć z dziewczyną "coś poważnego". Jakbym nie był do tego zdolny. Śmieszne.
     - Aish, nie to miałem na myśli - ofuknąłem go poirytowany. Jongup odetchnął, Yongguk też wyraźnie się rozluźnił. Jeny, co za durna sytuacja.
     - Tak czy siak, zostaw ją w spokoju - odezwał się Yongguk tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Jest nie-ty-kal-na - przesylabizował, zupełnie jakby tłumaczył coś dziecku z przedszkola - zrozumiano? - Wydąłem wargę, wzdychając ciężko.
     - Ale, hyung...
     - Żadnego "ale" - przerwał mi, jednocześnie sygnalizując, że temat jest skończony. Usiadł na krześle, zwracając się twarzą do monitorów i sięgnął po swój kubek, żeby następnie z głośnym siorbnięciem się napić.
     Dobra. Niech mu będzie. Ten jeden raz postaram się odpuścić. Przecież to nic takiego, że jakaś przypadkowa dziewczyna nazwała mnie palantem. Przeżyję. To nie tak, że nigdy wcześniej mnie nic takiego nie spotkało. I jakoś od tego nie umarłem, prawda?
     Powtarzałem sobie takie hasła w myślach, mając nadzieję, że to pomoże mi się pogodzić z decyzją Yongguka, ale właśnie wtedy na jednym z ekranów znów pojawiła się twarz tej kobiety. Uśmiechała się promiennie, siadając obok Sunhee na krześle w kuchni.
     Automatycznie zacisnąłem pięść, łamiąc przy tym parę paluszków. Jak ona w ogóle śmiała się tak do mnie wtedy odezwać?
     Spokojnie - zganiłem się w myślach, po czym ruszyłem się z miejsca, z zamiarem opuszczenia pomieszczenia, jednak zanim wyszedłem, zatrzymałem się jeszcze na chwilę w progu.
     - Żeby było jasne: jestem singlem z wyboru.