środa, 15 stycznia 2014

XIII. "Znak zakazu"

ZELO & HIMCHAN
Słowniczek:
hyung - chłopak zwraca się tak do swojego starszego brata lub starszego, bliskiego mu kolegi.
yah - coś jak "ej".
-ie; -ah - zwracając się do kogoś młodszego lub w tym samym wieku, można użyć tych końcówek przy imieniu danej osoby (np. Yongguk -> Yonggukie, Youngjae - Youngjae-ah); może to wskazywać na dobre relacje między używającymi ich ludźmi.

*Zelo* 
     Po zrobieniu sobie kanapki z masłem orzechowym - swoją drogą, "ktoś" zdążył zeżreć już połowę słoiczka, choć kupiliśmy je wczoraj - zamierzałem pójść do "centrum dowodzenia", aby sprawdzić, co tam u Sunhee i jej koleżanki, jednak, przechodząc przez salon, zatrzymałem się wpół kroku. Wystarczyło logo gry karaoke na ekranie telewizora, bym natychmiast zmienił swoje plany. Co jak co, ale tej rozrywce nie potrafiłem odmówić. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz urządzaliśmy sobie grupowe śpiewanie, choć jeszcze pół roku temu robiliśmy to co tydzień, w każdą niedzielę. Czyżbyśmy wracali do starych zespołowych tradycji? Nie miałbym nic przeciwko.
     Obróciłem się na pięcie, połykając kawałek chleba, choć nawet nie zdążyłem go przeżuć. Daehyun, Youngjae i Himchan, stojący naprzeciwko telewizora, trzymali w dłoniach półlitrowe butelki po wodzie, które zapewne miały zastąpić im mikrofony. Właśnie skończyli dyskutować nad wyborem piosenki "na rozgrzewkę", zgodnie zdecydowali się na utwór Block B - 100% Synchronized. Zaczęli rozdzielać między siebie zwrotki, aby idealnie dopasować je do swoich głosów - Daehyun zagarniał partie z wysokimi dźwiękami, Himchan stawiał na niższe tony, natomiast Youngjae przejmował resztę. Może się to wydawać zabawne, ale zawsze braliśmy śpiew na poważnie, nawet jeśli robiliśmy to dla zabawy, strojąc przy tym miny i skacząc wokół, niczym dzieci.
     - Zaklepuję rap Zico! - wykrzyknąłem, a potem bez trudu przeskoczyłem nad oparciem sofy, aby stanąć tuż obok Himchana. Uśmiechnąłem się szeroko. - Yey! Dawno nie urządzaliśmy karaoke. Myślicie, że straciłem formę? - Łapiąc kanapkę w zęby, zacząłem strzelać kostkami palców, aby następnie wyciągnąć ręce przed siebie, naciągając mięśnie.
     - Myślę, że twój rap LTE jest już przeszłością - rzucił zaczepnie Daehyun, uśmiechając się kpiąco. Ha! Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił. Być może dawno nie graliśmy w karaoke, ale czasem, kiedy mi się nudziło, ćwiczyłem trochę i tak się składa, że wciąż nie straciłem swojej umiejętności wypowiedzenia szesnastu sylab w ciągu jednej sekundy. Tak jest, szesnaście sylab na sekundę. Moja druga umiejętność, oprócz jazdy na deskorolce, z której byłem naprawdę dumny.
     - Zdziwisz się - mruknąłem pewnie, posyłając mu wyzywający uśmieszek.
     W tym momencie zauważyłem wzrok Himchana i ogarnęło mnie dziwne przeczucie, że za chwilę moja radość się skończy. Jego lekko zmrużone oczy wyrażały dezaprobatę, a minę miał jak najbardziej poważną. Uniosłem brew pytająco, przeżuwając ostatni kęs kanapki.
     - Czemu się tak na mnie patrzysz? - Gdybym wiedział, jaka będzie jego odpowiedź, nigdy nie zadałbym tego pytania. Choć pewnie nawet gdybym tego nie zrobił i tak w końcu wypowiedziałby te słowa.
     - Zrobiłeś już zadanie domowe? - Nie zdołałem powstrzymać jęku. Czy naprawdę musiał w tej chwili mówić o czymś tak nieprzyjemnym? Naprawdę musiał niszczyć tą miłą chwilę?
     - Hyuuung - przeciągnąłem samogłoskę, po czym wydąłem wargi, mając nadzieję, że zjednam go sobie słodką miną. Tym razem jednak, jak na złość, wydawał się nie zauważać mojego uroku. Wpatrywał się we mnie tym swoim surowym, matczynym wzrokiem, odbierając mi resztki nadziei na przyjemnie spędzony wieczór. - Zrobię później.
     - Później, znaczy kiedy? Jest już dwudziesta. Jutro wstajesz o szóstej, więc o dwudziestej drugiej musisz położyć się spać - mówił, podczas gdy mi szczęka opadała coraz niżej. On sobie żartował, prawda?! - Nie patrz tak na mnie. Jak się nie będziesz wysypiać, możesz pożegnać się ze swoją inteligencją, bo mózg nie będzie ci wyrabiał na wysokich obrotach. Nie wspominając już, że przestaniesz być taki piękny i gładki. Brak snu to największy wróg twojej cery, zapamiętaj to sobie. - Och, świetnie. Teraz będzie mnie jeszcze pouczał, jak mam dbać o swoją skórę. Taki wypas tylko u Himchana, proszę państwa.
     Spojrzałem na pozostałą dwójkę, szukając u nich pomocy, ale wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że z matczyną naturą Himchana nikt nie wygra. Daehyun starał się choć trochę mnie wesprzeć, strojąc miny za plecami białowłosego i podstawiając mu rogi, ale w tym momencie jakoś nie było mi do śmiechu.
     Westchnąłem zrezygnowany.
     - Hyung, przypomnij mi, po co ja w ogóle chodzę do tej szkoły? - zapytałem, marszcząc brwi z niezadowoleniem.
     Nie cierpiałem tego. Nie chodziło tu już nawet o durne zadania domowe. To nie tak, że nie lubię się uczyć - wręcz przeciwnie, jednak szkolne życie było najzwyczajniej w świecie nudne. Nie mogło się równać z pracą, jaką wykonywałem jako członek B.A.P. Ludzie ze szkoły nie byli nawet w połowie tak dobrym i zabawnym towarzystwem, jak moi hyungowie. Zdecydowanie wolałem spędzać czas z naszą grupą, niż z kolegami z klasy. Pisanie sprawdzianów mnie męczyło, wykonywanie misji zaś ekscytowało. Nauczyciel mógł starać się, ile tylko chciał, ale nigdy nie będzie w stanie zainteresować mnie swoją paplaniną tak, jak to robił Yongguk, kiedy coś mi tłumaczył.
     Na razie miałem jeszcze Jongupa, ale w przyszłym roku będę jedynym z naszej szóstki uczęszczającym do szkoły.
     - Jonhongie, chyba nie myślisz, że będziesz tkwił w naszej branży do emerytury? - Himchan uniósł brwi ironicznie, jakby wyśmiewał ten pomysł. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę, że nie mogę do końca życia być członkiem aktywnego gangu, ale mimo wszystko... - To nie robota na całe życie. A kiedy już wypadniesz z gry, musisz się przecież jakoś utrzymywać.
     - Właściwie - wtrącił się nagle Daehyun, ściągając brwi - jeśli jesteś dobry i masz odrobinę szczęścia, w ciągu kilku lat możesz się ustawić na całe życie.
     - A my jesteśmy najlepsi - dodał Youngjae, uśmiechając się pod nosem głupkowato. Wszyscy spojrzeliśmy na niego i na chwilę w salonie zapanowała cisza, podczas gdy kąciki naszych ust powoli się uniosły. Nie było nic przyjemniejszego, niż świadomość, że jest się numerem jeden, najbardziej pożądanym przez pracodawców i wzbudzającym respekt gangiem.
     W końcu Himchan znów odwrócił się w moją stronę, potrząsając przy tym swoją białą grzywą.
     - Nie mam bladego pojęcia, po co chodzisz do tej szkoły - mruknął, wzruszając ramionami i wciąż uśmiechając się dumnie. Cóż, nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Jednak było to jak najbardziej przyjemne zaskoczenie, przynoszące ze sobą nadzieję. - Ale to nie zmienia faktu, że musisz to robić.
     - Hyung! - jęknąłem, czując jak wyparowują ze mnie resztki radości.
     - Zelo-ah, nie jęcz - zganił mnie, marszcząc brwi z niezadowoleniem. - Gdyby to ode mnie zależało, odpuściłbym ci. - Nie, nie odpuściłby, byłem tego pewien. Znałem go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że to tylko fałszywe zapewnienia. - Ale pomyśl o swojej matce! - Skrzyżował ręce na piersi, nadając swojej postaci więcej stanowczości. Przygryzłem wnętrze policzka, kiedy tylko wywołał osobę mojej rodzicielki. Przed oczami stanęła mi jej zatroskana twarz.
     Wychowywała mnie samotnie. Ojciec odszedł, kiedy miałem dwa latka. Nie pamiętam, jak wyglądał, jaki był, czy całował mnie na dobranoc i czy chodził ze mną na spacery, jak to zwykle robią tatusiowie. I prawdę mówiąc, wcale nie chciałem tego pamiętać. Bo nawet jeśli był wzorowym rodzicem, kochającym swoje dziecko całym sercem, nie zmieniało to faktu, że w końcu mnie porzucił. Z matką nigdy o nim nie rozmawialiśmy. Choć jako bachor często zastanawiałem się, dlaczego nie mam taty jak moi koledzy, nie zadawałem pytań. Czułem, że nie powinienem tego robić; że muszę się z tym po prostu pogodzić i starać się być jak najlepszym synem.
     Było nam ciężko. W naszym kraju kobieta z dzieckiem nie miała właściwie żadnych szans na karierę zawodową. Pracodawcy nie chcieli zatrudniać takich osób. Moja mama musiała podjąć się kilku dorywczych prac, aby móc zapewnić nam mieszkanie i jedzenie. Wychodziła z domu wcześnie rano i wracała późnym wieczorem. O markowych ciuchach, nowych zabawkach prosto z półki sklepowej i technicznych gadżetach mogłem sobie co najwyżej pomarzyć. Ale nie narzekałem. Cieszyłem się tym, co miałem i wciąż powtarzałem sobie, że kiedyś pomogę mojej matce; że w przyszłości kupię jej ogromny dom, mnóstwo eleganckich sukienek, butów i torebek i sprawię, że nie będzie musiała już nigdy pracować.
     Kiedy miałem trzynaście lat, sytuacja zaczęła się pogarszać. Mamę zaczynało męczyć coraz to więcej dolegliwości, bolały ją plecy, nogi, ręce. Wiedziałem, że cierpi, chociaż nigdy się nie skarżyła. Zawsze udawała, że wszystko jest w porządku, zakładając na twarz radosną maskę. Nie przestała się uśmiechać nawet wtedy, gdy straciła pracę przynoszącą najwięcej pieniędzy i groziła nam strata dachu nad głową. Wydawała się taka wytrzymała, wiecznie optymistyczna, a jednak niejednokrotnie budził mnie w nocy jej szloch.
     Wylądowalibyśmy na ulicy, gdyby nie Yongguk. Kiedy go poznałem, nie był jeszcze pełnoletni, ale wydawał się bardziej dojrzały niż niejeden dorosły mężczyzna. Nie pytając o nic, prawie w ogóle mnie nie znając, podał mi pomocną dłoń. Spłacił nasze długi, wyciągnął nas z finansowego dołka, załatwił mojej matce lekką, ale opłacalną pracę. Często nas odwiedzał, aby sprawdzić, czy czegoś nie potrzebujemy. A kiedy pytaliśmy, jak możemy mu się odwdzięczyć, twierdził, że "ciepły obiad zrobiony przez panią Choi jest wystarczającą zapłatą". Nie potrafiłem tego zrozumieć. Dopiero jakiś czas później wyznał mi, że chciał po prostu posmakować posiłku, przygotowanego przez kochającą matkę.
     Prawdę mówiąc, Yongguk bywał u nas tak często, że czułem się, jakby od zawsze należał do naszej rodziny. Wiedziałem też, że moja mama myśli o nim w podobny sposób. Na początku była mu po prostu wdzięczna, jednak z czasem zaczęła go traktować jak własnego syna. Czasami nawet mu zazdrościłem, kiedy widziałem, jak się o niego martwi i specjalnie dla niego gotuje jego ulubione dania.
     B.A.P już wtedy zaczynało się formować. Po kilku miesiącach regularnych odwiedzin Yongguk przedstawił nam swojego najlepszego kumpla, Himchana, a zaledwie tydzień później poznałem Daehyuna i Youngjae. Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko - chłopaki zaproponowali, żebym zamieszkał z nimi w Seulu i choć początkowo moja mama nie była tym pomysłem zachwycona, zgodziła się. Uznała bowiem, że nigdzie nie będę miał większych szans na odniesienie sukcesu niż w stolicy. Nie bała się o mnie, wiedziała, że Yongguk właściwie się mną zajmie.
     Lekko zdezorientowany zamrugałem nerwowo, spoglądając na jasną, nieskazitelną twarz Himchana, kiedy z zamyślenia wyrwał mnie jego głos:
     - Wystarczy, że omal nie dostała zawału, kiedy po raz pierwszy przefarbowaliśmy ci włosy. - Cóż, w sumie to się jej nie dziwiłem, bo sam przeżyłem niezły szok, kiedy okazało się, że moi kochani hyungowie wybrali dla mnie wściekle różową farbę. Oczywiście, dowiedziałem się tego dopiero po fakcie. - Jestem pewien, że gdybyś rzucił szkołę, padłaby na miejscu. Ale najpierw utłukłaby nas wszystkich po kolei za to, że ci na to pozwoliliśmy.
     Westchnąłem głęboko, spuszczając wzrok. W innej sytuacji zapewne dalej wykłócałbym się z Himchanem, ale wzmianka o mojej matce skutecznie odwiodła mnie od tego pomysłu. Przypomniałem sobie, jak wiele dla mnie poświęciła i jak ciężko pracowała, aby zapewnić mi w miarę dobrą jakość życia i w jednej chwili obudziło się we mnie pragnienie pokazania jej, że ten cały trud nie poszedł na marne.
     Sprawię, że będzie ze mnie dumna. Odniosę sukces, zostanę ważną osobistością i zaopiekuję się nią.
     A potem będę organizował wieczory karaoke tak często, jak tylko zechcę.
***
     - Hyung, możesz się już zatrzymać! - rzuciłem, kiedy ku mojemu zaskoczeniu Himchan nie zahamował przed bramą szkoły, tylko jak gdyby nigdy nic postanowił wjechać na jej teren, torując sobie drogę między grupkami uczniów. Przez szybę widziałem zdziwione oraz lekko poirytowane miny swoich kolegów i, zniżając nieco daszek czapki, automatycznie wbiłem się mocniej w fotel, jakbym dzięki temu mógł stać się niewidzialny. Całkowicie wypadło mi z głowy, że przecież mamy przyciemniane szyby, więc tak czy siak nikt mnie nie widział.
     - Hyung, wystarczyłoby, żebyś nas wysadził przed bramą - mruknął Jongup, wciąż lekko zaspanym głosem.
     - Albo najlepiej kilka ulic dalej - prychnąłem cicho pod nosem, krzyżując ręce na piersi z niezadowoleniem. Kątem oka zauważyłem, że Himchan łypnął na mnie podejrzliwie, ale najwyraźniej na szczęście nie dosłyszał moich słów.
     Zawsze tak było. Za każdym razem, kiedy podwoził nas do szkoły, po prostu musiał się wszystkim pokazać, zwrócić na siebie uwagę. Nie wspominając już o tym, że wcześniej spędzał dobrą godzinę przed lusterkiem, zupełnie jakby miał występować publicznie. Co więcej, jakby kogoś rzeczywiście obchodziło, jak tego dnia prezentuje się jego idealnie wypielęgnowana cera i czy dobrze dobrał kolorystykę swoich ubrań. Podziwiałem jego atrakcyjność, czasem nawet mu jej zazdrościłem, jednak zdarzało mu się zdecydowanie przesadzać z tą dbałością o własną aparycję. Fakt, przez większość czasu ta jego "diwowatość" niesamowicie mnie bawiła, ale to definitywnie nie był jeden z tych momentów.
     - Nie dość, że podwożę wasze leniwe tyłki pod same drzwi, to wy jeszcze macie czelność narzekać - burknął, rzucając nam karcące spojrzenie.
     Przemilczałem to, bo nie chciałem z samego rana wszczynać sprzeczki. W lusterku zauważyłem, że Jongup otworzył usta, marszcząc brwi oburzony, ale po chwili na powrót je zamknął. Jedna z niepisanych mądrości naszej grupy brzmiała: "Z Himchanem nikt nie wygra", więc nikomu nawet nie chciało się próbować.
     Himchan okrążył fontannę, znajdującą się tuż przed schodami prowadzącymi do wejścia szkoły, po czym zatrzymał samochód. Nie musiałem wyglądać za okno, żeby wiedzieć, że wszyscy zgromadzeni tu ludzie spoglądają z ciekawością na nasze czarne, perfekcyjnie wypucowane, duże auto. Westchnąłem głęboko, odpinając pasy. Super. Jak ja kocham, kiedy wszyscy się na mnie gapią. Po prostu to uwielbiam.
     Wtem zauważyłem, że nie tylko ja i Jongup zamierzamy wysiąść z samochodu. Zaskoczony spojrzałem na Himchana, którego dłoń zdążyła już wylądować na klamce. No tak, w sumie, czego innego się spodziewałem? Przecież, siedząc w środku, nie będzie mógł się w pełni wszystkim zaprezentować. Obserwowałem, jak zakłada na nos okulary przeciwsłoneczne - chociaż dzisiejszego ranka słońce całkowicie skryte było za chmurami - po czym energicznym ruchem otwiera drzwi i wysiada, niczym prawdziwy idol. Na podwórku od razu zawrzało od dziewczęcych głosów, zauważyłem, że parę z nich wskazywało na niego palcami, piszcząc coś do swoich koleżanek z rozanielonymi minami. Automatycznie wywróciłem oczami, wydobywając z siebie kolejne westchnięcie.
     Spoglądając w lusterko, poprawiłem szybko swojego czarnego fullcapa, upewniając się, że moje rozjaśniane włosy z niebieską łatką nie sterczą na wszystkie strony, jakbym dopiero podniósł się z łóżka. Potem w ślad za Jongupem pewnym ruchem wysiadłem z samochodu, starając się nie okazywać irytacji skierowanymi na mnie spojrzeniami. Widząc, jak Himchan posyła swój gwiazdorski uśmiech do jednej z uczennic, energicznie pchnąłem drzwi i donośne trzaśnięcie natychmiast zwróciło na mnie jego uwagę.
     - Yah! Junhongie, nie trzaskaj tak tymi drzwiami! Jak odlecą, zapłacisz z własnego kieszonkowego - ofuknął mnie, po czym nadął lekko policzki, przybierając na twarz urokliwszą wersję złej miny, bo ani na chwilę nie zapominał, że ma publikę.
     - Nie dostaję kieszonkowego - odgryzłem się, mrużąc lekko oczy i okrążyłem maskę samochodu, aby móc stanąć obok niego.
     Prawdę mówiąc, w tej chwili wolałbym znaleźć się jak najdalej od jego osoby, bo przyciągał mnóstwo wścibskich spojrzeń, ale była sprawa o wiele ważniejsza od mojej niechęci do znajdowania się w centrum zainteresowania prawie wszystkich ludzi w okolicy. Jongup, zupełnie jakby czytał mi w myślach, także się zbliżył, wbijając wzrok w Himchana. Oczy hyunga zasłaniały okulary w modnych oprawkach, ale byłem pewien, że mrużył je w tej chwili podejrzliwie. Czułem na swojej twarzy jego badawczy, nieufny wzrok; wiedziałem, że już się domyśla, do czego zmierzamy.
     - Spóźnicie się na lekcje - spróbował się wykręcić, zupełnie jakby wierzył, że damy się zbyć tak marną wymówką.
     - Hyung, rozmawiałeś z Yonggukiem hyungiem, prawda? - Ku mojemu zaskoczeniu, pierwszy zaatakował Jongup. Ostatnio zachowywał się inaczej, niż zazwyczaj... zupełnie, jakby wraz z przyjęciem misji pilnowania Sunhee, nagle bardziej zaangażował się w naszą robotę. A może tak mi się tylko wydaje?
     Himchan zacisnął wargi w wąską linię, po czym zwilżył je językiem, rozglądając się wokół. Czy on miał nas za kretynów? Przecież nie rozpoczynalibyśmy tego tematu, gdybyśmy nie mieli pewności, że nikt nas nie słyszy! Zanim w ogóle zdecydowałem się go przepytać, najpierw sprawdziłem, czy nie ma w pobliżu niepożądanych słuchaczy. Upewniłem się, że nikt nie zdoła wychwycić naszej rozmowy. Na szczęście, o tej porze w szkole było jeszcze niewielu uczniów, a obserwujące nas dziewczyny nie miały najzwyczajniej w świecie odwagi, aby do nas podejść.
     Nie, one wolały robić zdjęcia z daleka. Z trudem powstrzymałem grymas irytacji, kiedy kątem oka zauważyłem, jak jedna z uczennic bezczelnie fotografuje nas swoim telefonem.
     - Jasne, że z nim rozmawiałeś - mruknąłem, przechylając lekko głowę i opierając się plecami o samochód. Schowałem dłonie do kieszeni, przyglądając się z pewnością siebie Himchanowi.
     - Sorry, robaczki, ale nic wam nie powiem - mruknął w końcu, krzyżując ręce na piersi w obronnym geście.
     Razem z Jongupem unieśliśmy brwi, słysząc, jakim wyrazem nas określił. "Robaczki". Trzeba mu było przyznać, że ma talent do zaskakiwania człowieka takimi "czułymi" słówkami.
     - Czemu nie? - spytałem, choć znałem już odpowiedź.
     - Mam siedzieć cicho, to rozkaz lidera - odparł bez zawahania, za to pełny dumy i stanowczości, najwyraźniej spodziewając się, że kiedy tylko wspomni osobę Yongguka, to damy mu spokój. Jednak, ku jego rozczarowaniu, w żadnym wypadku nie zamierzaliśmy rezygnować z przesłuchania.
     Właściwie, wcale nie musieliśmy go wypytywać. Prędzej czy później i tak zostalibyśmy o wszystkim poinformowani, Yongguk nie miał przed nami tajemnic, tylko czasami przesuwał w czasie wyjawianie nam ich. Jedynie Himchan, jako jego najlepszy przyjaciel, dowiadywał się wszystkiego od razu. Wystarczyłoby więc, żebyśmy tylko trochę poczekali i w końcu, tak czy siak, zdano by nam relację z ostatnich wydarzeń.
     Ale my nie chcieliśmy czekać. Może inaczej - ja nie chciałem czekać, z kolei Jongup, będąc moim najlepszym kumplem, towarzyszył mi w wyciąganiu z Himchana wszelkich informacji.
     - Hyuuuungnim - przeciągnąłem samogłoskę, była to bowiem niezwykle użyteczna broń wobec białowłosego.
     - Yongguk hyung o niczym się nie dowie - zapewnił Jongup, na co żywo pokiwałem głową. - Poza tym, prędzej czy później i tak nam powiecie, więc czemu musimy czekać? To niesprawiedliwe - burknął z wyrzutem. Czyżby obrał taktykę wzbudzania wyrzutów sumienia? Punkt dla Jongupa.
     "Zresztą, wszyscy dobrze wiemy, że ciężko ci jest trzymać język za zębami. Po co masz się męczyć?" - w ostatniej chwili ugryzłem się w język, aby przypadkiem nie wypowiedzieć tych słów na głos, bo to od razu ucięłoby naszą rozmowę i odebrałoby nam wszelkie szanse.
     Himchan znów zacisnął wargi, jakby rozcierał zaaplikowaną na nie pomadkę, po czym przeczesał włosy palcami, uważając jednak, aby nie rozwalić przy tym swojej fryzury. Wyraźnie się jeszcze wahał. Wpatrywałem się w niego intensywnie, zupełnie jakbym był w stanie go przekonać samym spojrzeniem. Próbowałem wymyślić coś, czym mógłbym go ostatecznie przycisnąć, ale jak na złość nic nie przychodziło mi w tej chwili do głowy.
     Zrezygnowane westchnięcie, jakie uleciało z kształtnych ust Himchana, było tym sygnałem, na który czekałem. Skapitulował. Teraz mogliśmy z niego wszystko wyciągnąć.
     - Szef się wkurzył? - spytałem, nie dając mu czasu na ewentualne rozmyślenie się.
     - Nie.
     - Nie? - Uniosłem brew zaskoczony. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Myślałem, że nieźle nam się oberwie za wyskok Yongguka, ale na szczęście najwyraźniej się myliłem.
     - Nie - powtórzył, wzruszając ramionami.
     - Czyli, że co teraz? - wtrącił się Jongup, którego chyba też zaskoczył ten obrót spraw.
     - Teraz nic - odparł Himchan beznamiętnym tonem. Boże, co z nim się dzieje? Zwykle trajkotał i rozwodził się, jak natchniony mówca, więc co oznaczają te lakoniczne odpowiedzi?
     - Co masz na myśli? - drążyłem, lekko zirytowany jego niecodzienną małomównością.
     - Dokładnie to, co powiedziałem. Nic. - Wydął lekko dolną wargę, znów wzruszając ramionami. - Musimy czekać. Szef się nie wkurzył, ale z drugiej strony nie był też specjalnie ucieszony. Przyjął to wszystko zadziwiająco spokojnie. Powiedział, że musi się zastanowić nad kolejnym ruchem, ale nie wydał żadnych konkretnych rozkazów. - Ton Himchana i wzrok Jongupa podpowiadały mi, że nie ja jeden nie potrafiłem tego zrozumieć.
     Złamaliśmy najważniejszą zasadę. Właściwie - Yongguk złamał, ale konsekwencje ponosiliśmy wszyscy, jako jedność. Czyżby miało nam to ujść na sucho? W naszej branży wybaczanie błędów było rzadko spotykane. Jestem skłonny nawet twierdzić, że to pierwszy przypadek, kiedy pracodawca przepuścił zatrudnionym przez siebie gangsterom tak poważne spartolenie misji.
     Coś w tej sytuacji mi nie pasowało; podświadomie czułem, że coś musi być nie tak. Tylko co?
     Przeczekaliśmy w milczeniu, aż para jakichś przypadkowych uczniów nas wyminie i wyjdzie z zasięgu słuchu, po czym Himchan kontynuował, nie potrzebując już żadnej zachęty:
     - Na razie wszystko robimy tak, jak do tej pory - mruknął lekko znużonym głosem. - Nie cieszcie się jeszcze, bo nie wiadomo czy szefowi się nagle nie odmieni. Wciąż może nas zwolnić, pewnie zażąda też jakiejś rekompensaty - ostatnie słowa wypowiedział tak, jakby już próbowano odebrać mu jego ukochane pieniądze.
     - W takim razie czekamy - podsumowałem niepocieszony.
Więc właśnie TO Himchan tak zawzięcie chciał przed nami ukryć? Pff, to jakieś żarty? Spodziewałem się jakiejś akcji, zmian, problemów, tymczasem nic tak naprawdę się nie zmieniło. Nadal musimy obserwować Sunhee i pilnować, żeby nikt jej nie skrzywdził. Najgorsze było to, że nawet nie wiedzieliśmy, przed czym lub przed kim ją chronimy. Ale dobrze nam płacono, nie mieliśmy więc prawa narzekać.
     Himchan spojrzał w bok i mimowolnie zrobiłem to samo, kiedy zobaczyłem, jak jego wyraz twarzy niespodziewanie rzednie. Z budynku szkoły wyszedł niski, okrągły mężczyzna w okularach, którego łysina lśniła niemalże tak samo, jak nasz samochód. Jego przepełnione złością spojrzenie wycelowane było w naszą stronę.
     - To ja już lecę - rzucił nagle Himchan, szybko doskakując do drzwi pojazdu. - Dzisiaj specjalnie wcześniej wstałem, żeby wam zrobić lunch, więc macie wszystko pięknie zeżreć - nakazał surowym tonem, zaglądając na nas znad okularów, po czym zniknął we wnętrzu samochodu, ku rozczarowaniu kilku obserwujących nas do tej pory dziewczyn. Wciąż jednak duża część patrzyła w naszą stronę, co niesamowicie mnie irytowało.
     Czarny, duży samochód minął bramę dokładnie w tym samym momencie, w którym do mnie i do Jongupa podszedł tamten pulchny, łysiejący i nieco już podstarzały mężczyzna. Inaczej mówiąc - dyrektor naszej szkoły, dyszący ciężko po pokonaniu schodów, dzielących nas od drzwi wejściowych.
     - Choi Junhong i Moon Jongup - mruknął na wstępie, zupełnie jakby odczytywał nasze nazwiska z dziennika, chcąc sprawdzić naszą obecność. Pospiesznie się ukłoniliśmy, witając go z należytym szacunkiem. - Powiedzcie mi, czy ten wasz wypindrowany - Boże Święty, takie słowo w ogóle istnieje? - przyjaciel ma problem ze wzrokiem, czy może raczej jest tak głupi, że nie rozumie, co oznacza znak zawieszony na bramie?! - Podniesiony głos dyrektora przyciągnął jeszcze więcej ciekawskich spojrzeń.
     "HIMCHAN, JUŻ NIE ŻYJESZ" - zaklinałem go w duchu, spuszczając wzrok, aby jeszcze bardziej nie drażnić puszystego mężczyzny.
     - Ile razy muszę mu powtarzać, żeby w końcu zrozumiał, że NIE WOLNO wjeżdżać na teren szkoły?! - Dyrektor cały spurpurowiał, lekko dysząc i pocąc się na potęgę ze złości. Dawno nie widziałem go tak wpienionego. Brawo, Himchan, kretynie. - Dobrze wam radzę, wytłumaczcie temu matołowi, co oznacza znak zakazu, bo inaczej rozwiążemy tą sprawę w mniej przyjemny sposób!