poniedziałek, 28 października 2013

III. "Łapy precz od mojego sernika!"

ŻARŁOCZNY KOBIECIARZ - JUNG DAEHYUN

Słowniczek:
yah - coś jak "ej".
-ie; -ah - zwracając się do kogoś młodszego lub w tym samym wieku, można użyć tych końcówek przy imieniu danej osoby (np. Yongguk -> Yonggukie, Youngjae - Youngjae-ah).
hyung - chłopak zwraca się tak do swojego starszego brata lub starszego, bliskiego mu kolegi.
chwesonghamnida - bradzo grzeczny sposób powiedzenia "przepraszam" w koreańskim języku formalnym.
kamsahabnida - bardzo grzeczny sposób powiedzenia "dziękuję" w koreańskim języku formalnym.
ahjussi - zwrot używany wobec mężczyzny znacznie starszego od osoby mówiącej, nieznajomego lub którego zna bardzo dobrze i darzy go dużym szacunkiem; tłumacząc na polski: "wujek". (kursywą zaznaczyłam część definicji ważną dla zrozumienia sytuacji w fanficu)
ahjumma - zwrot używany wobec kobiety znacznie starszej od osoby mówiącej, nieznajomej lub którą zna bardzo dobrze i darzy ją dużym szacunkiem; tłumacząc na polski: "ciocia". (kursywą zaznaczyłam część definicji ważną dla zrozumienia sytuacji w fanficu)


*Daehyun*
     - Daehyunie~ Baby~ - Z głośniczka mojego walkie-talkie rozległ się radosny głos Youngjae. Ten człowiek mnie zadziwiał. Raz był poważnym, analizującym wszystko mózgiem naszej grupy, a sekundę później zamieniał się w cwanego żartownisia, uwielbiającego drażnić otaczających go ludzi. A już zwłaszcza mnie.
     - Tak, kochanie?~ - zagruchałem do urządzenia, uśmiechając się słodko. Rozejrzałem się, sprawdzając czy przypadkiem ktoś się nie kręci po korytarzach apartamentowca, po czym skierowałem się w stronę drzwi z numerem 254. Byłem tu już tyle razy, że nie miałem żadnych problemów z odnalezieniem drogi.
     - "My hearts thumps thumps and looks for you
     Where you are? I'm waiting for you"~ - zaśpiewał, sprawiając, że w tle odezwały się śmiechy chłopaków.
     Prychnąłem rozbawiony, zatrzymując się przed swoim celem. Spojrzałem w górę, nad drzwi, prosto na zamontowaną tam mikroskopijną, ledwo widoczną kamerę.
     - Oh, Dae, widzę cię! - rzucił piskliwie głosem przesyconym słodyczą. Chwilę później odezwał się znowu, jednak tym razem jakby rozczarowany: - Yaaaah, wydawało mi się, że jesteś przystojniejszy. Ale teraz, kiedy cię widzę... co to ma być? Yah, to koniec, nie mogę być z kimś o takiej twarzy, nie zasługujesz na mnie. - Zmusiłem się do opuszczenia kącików ust i ściągnąłem groźnie brwi.
     - Yah, Youngjae-ah, poczekaj, niech tylko wrócę...
     - Mój przystojny Himchan hyung nie pozwoli ci zrobić mi krzywdy~ - przerwał mi pełen pewności siebie. - Prawda, hyuuung?
     - Prawda - odezwał się Himchan. - Chyba że chronienie cię narazi moje wspaniałe cia... - Youngjae nie pozwolił mu skończyć, wyłączając mikrofon. Spodziewałem się, że zaraz znowu zacznie gadać od rzeczy, ale cisza ciągnęła się przez kolejne kilkanaście sekund, co w jego przypadku raczej nie było normalne. Spuściłem wzrok na walkie-talkie. Co tam się dzieje?
     - Yah, Youngjae, jeszcze nie skończy...
     - Daehyun - przerwał mi głęboki głos Yongguka, który przez głośnik małego urządzenia brzmiał nadzwyczaj strasznie. - Wykonaj zadanie - rozkazał grobowym tonem, od którego przeszły mnie ciarki. Ten koleś bywał naprawdę przerażający.
     - Yes, sir - odpowiedziałem formułką, której zazwyczaj używaliśmy. Sięgnąłem do kieszeni spodni, aby po chwili wyciągnąć z niej złożoną w mały kwadracik, bladoczerwoną karteczkę. Położyłem ją na podłodze, upewniając się, że będzie widoczna przez judasza. Potem nacisnąłem mocno przycisk obok drzwi i usłyszałem, jak w apartamencie za nimi rozlega się donośny dzwonek. Odwróciłem się, gotowy odejść z miejsca zdarzenia, kiedy nagle zatrzymał mnie lider:
     - Poczekaj, musimy mieć pewność, że to weźmie - oznajmił. Podniosłem wzrok na drzwi, nasłuchując. Cisza. Chociaż zapewne i tak nie byłbym w stanie usłyszeć czyichś kroków. Co jak co, ale ściany w jednym z najdroższych apartamentowców w mieście były znacznie grubsze i lepiej zatrzymywały dźwięki, niż ściany w zwykłych blokach. - Jeszcze raz - poinstruował i posłusznie wypełniłem rozkaz, ponownie uruchamiając dzwonek. Nieświadomie zacząłem wystukiwać rytm stopą, odczekując kolejną minutę.
     Co jest z tą dziewczyną? W ogóle jej nie rusza, że ktoś stoi przed jej drzwiami? Czyżby była aż tak wystraszona? Głupie pytanie. To biedactwo spędziło cztery dni całkowicie odizolowane od świata. To oczywiste, że była aż tak wystraszona. Właściwie to jej się nie dziwię. Yongguk nie powinien był przekazywać jej tamtej wiadomości. Wszyscy wiedzieliśmy, że postąpił bezmyślnie. Ale z drugiej strony nikt z nas nie śmiał wątpić w naszego lidera. Znaliśmy go zbyt długo i zbyt dobrze. Jeszcze nigdy nas nie zawiódł, całkowicie mu ufaliśmy.
     - Wracaj - odezwało się walkie-talkie głosem Yongguka, tonem sygnalizującym mi, żebym się pospieszył.
     Szybko przemierzyłem korytarz i wskoczyłem do windy, nie oglądając się za siebie. Wcisnąłem odpowiedni guzik i drzwi się zamknęły. Kiedy poczułem to charakterystyczne śmieszne uczucie w żołądku, podczas zjeżdżania w dół, mimowolnie się uśmiechnąłem. Moja stopa znowu zaczęła rytmicznie podskakiwać. Śpieszyło mi się. Zamiast wykonywać to jakże wymagające zadanie, wolałem siedzieć wygodnie w naszej siedzibie z resztą chłopaków i obserwować reakcję dziewczyny na nową wiadomość. Nadal nie mogłem uwierzyć, że przegrałem w Kamień, Papier, Nożyce ze wszystkimi po kolei. Nawet z Youngjae! Dzisiaj chyba był mój pechowy dzień.
     Kawałek sernika byłby idealną formą pocieszenia.
     - Ach, naszego biednego Dae ominie całe przedstawienie~ Jak mi przykro. - Znowu ten cholerny Youngjae. Podniosłem walkie-talkie do ust.
     - Yoo Youngjae. Zabiję cię - mruknąłem spokojnie, chociaż zaczynało się we mnie gotować. A myślałem, że jestem już odporny na te jego zaczepki. Szlag.
     - Tak poza tym, zgadnij, co znalazłem w lodówce. - Nie, nie, nie, nie, to nie mogło być to, o czym myślę, prawda? Po prostu nie. W innym wypadku nie ręczę za siebie. - Podpowiedź numer jeden: stało na najniższej półce, w kącie, schowane za mlekiem...
     - NIE WAŻ SIĘ DOTYKAĆ MOJEGO SERNIKA! - wrzasnąłem w tym samym momencie, w którym drzwi windy się otworzyły. Dwie przeciętnej urody kobiety wpatrywały się we mnie, jak na jakiegoś wariata. Zignorowałem ich taksujące spojrzenia i popędziłem w kierunku wyjścia. Czemu, do jasnej cholery, na ulicy panował taki tłok? - JEŚLI CHOCIAŻBY GO TKNIESZ, PRZYSIĘGAM, ŻE NIE DOŻYJESZ JUTRA! NOGI CI Z DUPY POWYRY...
     Powietrze gwałtownie uciekło z moich płuc, kiedy niespodziewanie z kimś się zderzyłem. Walkie-talkie wypadło mi z ręki, ale byłem zbyt zajęty odzyskiwaniem równowagi, żeby się tym przejąć. Kątem oka zauważyłem, że ten ktoś, kto miał czelność na mnie wpaść, zbliża się na spotkanie ziemi, więc odruchowo złapałem go za ramię. Które było strasznie drobne, swoją drogą. Pociągnąłem tą osobę w swoją stronę, ratując ją od upadku, ale tym samym sprawiając, że znalazła się w moich objęciach. Poczułem jak rozwiane, ciemne włosy łaskoczą mnie w brodę, a kilka bezczelnych kłaków odważyło się nawet przyczepić do moich ust. Skrzywiłem się i czym prędzej wyprostowałem ręce, zmuszając tego kogoś do odsunięcia się, jednocześnie lustrując go wzrokiem. Drobnej budowy dziewczyna zachwiała się, ale w końcu stanęła stabilnie. Podniosła na mnie spojrzenie swoich brązowych, dużych oczu. Czyżby się przy tym zarumieniła? Cóż za urocza istota.
     - Patrz, jak chodzisz! - rzuciła zdenerwowana, co ani trochę nie pasowało do jej łagodnego wyglądu. Zamrugałem zdezorientowany. A gdzie wdzięczność za uratowanie przed bolesnym zderzeniem z ziemią? Gdzie słodkie "chwesonghamnida" i "kamsahabnida"?
     - No chyba sobie żartujesz... - mruknąłem, wpatrując się w nią z irytacją. Tak. Dzisiaj zdecydowanie miałem pecha. Dziewczyna otworzyła usta, ale zaraz potem na powrót je zamknęła, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu, prowadząc niemą wojnę na spojrzenia. Czułem, że oczy zaczynają mnie szczypać, ale powstrzymałem mrugnięcie, bo nie zamierzałem przegrać z byle babą. Co prawda ładną, ale wciąż babą. W końcu wyraźnie speszona odwróciła wzrok. W tej chwili moją irytację zastąpiło szczere rozbawienie.
     - Możesz łaskawie mnie puścić, ahjussi? - burknęła. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że przez cały czas trzymam jej chude ramię. I, co jeszcze? Ahjussi? Czy ona próbowała mnie niepostrzeżenie obrazić, przemycając do swojej wypowiedzi to pozornie niewinne słowo?
     - Jak sobie życzysz, ahjumma - odparłem, posłusznie cofając swoją rękę. I od razu pożałowałem tej swojej subtelnej zemsty. Zmrużyła groźnie oczy, posyłając mi ostre spojrzenie.
     - AHJUMMA?! - powtórzyła głośno, tym samym zwracając na nas uwagę kilku przechodniów. Zeskanowała mnie zirytowanym wzrokiem od stóp do głowy. Odetchnęła głęboko, przymykając na chwilę powieki, najwyraźniej starając się uspokoić. - Jeszcze nawet nie dobiłam do dwudziestki piątki - wymruczała gniewnie pod nosem, bardziej do siebie niż do mnie. - Palancie - dodała tak cicho i tak niezrozumiale, że ledwo udało mi się to słowo wyłapać. Ale jednak, udało.
     - Jak mnie nazwałaś? - spytałem, unosząc jedną brew. Niewdzięczne, bezczelne babsko.
     - Tak jak słyszałeś! - rzuciła wojowniczo, krzyżując ręce na piersi. Trzymajcie mnie, bo zaraz wyjdę z siebie i stanę obok. Od kiedy dziewczyny zrobiły się takie pyskate? Gdzie się podziały te słodkie, niewinne, potulne ślicznotki? No dobra, może słodką ślicznotką była, ale jestem pewien, że nie miała nic wspólnego z potulnością, a co dopiero niewinnością.
     - Powtórz - rozkazałem, ściągając ostrzegawczo brwi. Pochyliłem się odrobinę w jej kierunku i z satysfakcją zauważyłem, że cofnęła się do tyłu, a z jej oczu zniknęła ta irytująca pewność siebie. Zbadała pospiesznie otoczenie wzrokiem, a kiedy na powrót zwróciła go na mnie, ku mojemu niezadowoleniu, znowu był hardy.
     - Palant! - fuknęła i zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, uskoczyła w bok i popędziła przed siebie. Zdezorientowany obserwowałem, jak jej drobna sylwetka znika w tłumie.
     Lepiej módl się, żebyśmy się już więcej nie spotkali...

niedziela, 27 października 2013

II. "To nie moja wina."

CICHY ANIOŁ - MOON JONGUP

Słowniczek:
yah - coś jak "ej".
hyung - chłopak zwraca się tak do swojego starszego brata lub starszego, bliskiego mu kolegi.
Gwenchanayo? - "Nic ci nie jest/wszystko w porządku?"
dongsaeng - młodszy brat/siostra, bądź młodszy bliski kolega/koleżanka.

*Yongguk*
     Kiedy otworzyłem drzwi naszego apartamentu, zaskoczyła mnie panująca w nim cisza. Zazwyczaj witały mnie śmiechy, rozmowy, muzyka, czasem krzyki. W każdym razie brak jakichkolwiek dźwięków nie był zbyt częstym zjawiskiem w tym miejscu. Przebierając buty, zauważyłem, nie licząc moich, cztery pary niedbale porozrzucanych kapci. I wszystko jasne. Ciekawy byłem, na kogo spadła przykra konieczność pozostania w domu, podczas gdy reszta przedszkola poszła sobie na wycieczkę.
     Przechodząc przez duży salon utrzymany w jasnych, ciepłych, ale stonowanych barwach, zdjąłem swoją skórzaną kurtkę i rzuciłem ją na białą kanapę tuż obok stosu nieposkładanych ubrań. Zaraz, kto w tym tygodniu był odpowiedzialny za porządek? Biorąc pod uwagę, że takowego w ogóle nie było, przypuszczałem, że Daehyuna bądź Himchana. Choć do tej pory nawet ta dwójka najgorszych bałaganiarzy dobrze sobie radziła ze sprzątaniem... Dziwne.
     Skierowałem się do naszego "centrum dowodzenia". Było to nieduże pomieszczenie, ale wystarczające, by pomieścić kilka monitorów, fotel na kółkach, mały stolik z dwoma krzesłami i wygodną kanapę. Miejsce, z którego mogliśmy obserwować nasz cel, nie ruszając tyłków z mieszkania. Oczywiście, pod warunkiem, że on również nie opuszczał swojego domu.
     Wszedłem do środka i uśmiechnąłem się rozbawiony na widok Jongupa, który niemalże leżał na fotelu przed monitorami. Miał zamknięte oczy. No tak, a kogo innego mogłem się spodziewać? Było oczywiste, że reszta wykorzysta tego zawsze chętnego do pomocy i czasem naiwnego dzieciaka, żeby zrobić sobie wolne. Westchnąłem.
     - Yah, Cheetos! - Podniosłem głos, ale nie był to jeszcze krzyk. Jego oczy otworzyły się sennie. - Obserwujesz cel z zamkniętymi oczami?  - Wyprostował się, jeszcze zanim jego zamglone spojrzenie mnie odnalazło. Wyglądał na lekko zdezorientowanego.
     - Hyung, wróciłeś? - Najwyraźniej.
     - I to nie z pustymi rękami - odparłem z uśmiechem, unosząc do góry rękę, w której trzymałem reklamówkę z zakupami. Położyłem ją na stoliku i wyciągnąłem z niej dwa napoje energetyczne i hamburgery, na których widok Jongup od razu się ożywił. - Gdzie reszta?
     - Nie mówili, dokąd idą - odpowiedział, wzruszając ramionami i z dziecięcą radością rozpakował swojego hamburgera. Patrzyłem jak łapczywie się w niego wgryza.
     - Kiedy wyszli?
     - Zaraz po tobie. - Czyli jakieś półtorej godziny temu. Zostawili go na półtorej godziny, żeby w samotności gapił się w ekran, a w jego głosie nie było słychać ani jednej nutki skargi. Ja na jego miejscu już dawno straciłbym cierpliwość. Zresztą, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek słyszał Jongupa narzekającego. Jeśli kiedyś nadejdzie taki moment, w którym ten dzieciak zacznie marudzić, muszę pamiętać, żeby zapisać to sobie w kalendarzu. W pomieszczeniu rozległo się ciche syknięcie, kiedy otwierałem swój napój.
     - Co z Sunhee? - Jongup spojrzał na mnie lekko zaskoczony. O co mu chodzi? - Coś nie tak?
     - Nie, po prostu... - zaciął się, jakby nie wiedział czy powinien skończyć to zdanie. Uniosłem brwi, dając mu do zrozumienia, że ma mówić dalej. - Pierwszy raz nazwałeś cel po imieniu.
     Poczułem jak napój energetyczny wpływa mi nie tam, gdzie trzeba i organizm automatycznie wymusił odruch kaszlu. Cholera. Zasłoniłem usta wolną dłonią, odstawiając puszkę na stolik. Jongup w jednej chwili do mnie doskoczył i zaczął klepać po plecach. Czułem, że do oczu napływają mi łzy. Miałem wrażenie, że zajęło mi wieki, zanim w końcu zapanowałem nad swoją reakcją.
     - Gwenchanayo? - spytał Jongup, spoglądając na mnie z niepokojem. Ale zaraz... Czy ja widziałem w jego oczach rozbawienie?
     - Chusteczki... - wydusiłem z siebie, bo wciąż czułem ucisk w gardle. Nie musiałem długo czekać, dosłownie sekundę później Jongup podsunął mi je pod nos. Wziąłem jedną i powycierałem się, z irytacją zauważając, że pochlapałem sobie koszulkę.
     - Nic się nie zmieniło. Nigdzie nie wychodziła, przez większość czasu siedzi w sypialni, nie odbiera telefonów. Nikt do niej nie przychodził - zdał relację, z powrotem siadając na fotel i łapiąc swojego hamburgera. Spojrzałem na monitory. Mieliśmy widok na drzwi wejściowe, salon i kuchnię. Szef zabronił nam umieszczać kamery w sypialni, choć nawet gdyby tego nie zrobił, nie posunęlibyśmy się tak daleko. Teraz najwyraźniej też przebywała w swoim pokoju. Co ona tam robiła przez tyle czasu?
     - Przynajmniej nie musimy za nią biegać po całym mieście - mruknąłem bez przekonania. Tak naprawdę zaczynałem się niepokoić. Sunhee zachowuje się tak od dnia, w którym przekazałem jej ten durny liścik. Jak bardzo musiała się bać, skoro zaszyła się w swoim apartamencie, odcinając od świata? Poza tym, szczerze mówiąc, znacznie bardziej podobało mi się łażenie za nią po mieście niż siedzenie tutaj i gapienie się na monitor.
     - To już czwarty dzień, hyung - powiedział Jongup. - Sunhee prawie w ogóle nie je, pije też niewiele. Dzisiaj na śniadanie zjadła jabłko, poza tym do tej pory nie ruszyła nic więcej. - Brzmiał jakby naprawdę się o nią martwił. Przez to jego gadanie zaczynałem czuć się winny. Chociaż nie powinienem. Bo przecież nie byłem tym, który kazał ją obserwować. Nie byłem tym, który zlecił pilnowanie jej, gdziekolwiek by się nie ruszyła. Ja tylko wykonywałem rozkazy. Poza tym, patrząc na to w ten sposób, można powiedzieć, że wyświadczyłem jej przysługę, powiadamiając, że jest śledzona. Dlaczego więc czułem się winny?
     - Więc, co twoim zdaniem powinienem zrobić? - spytałem, unosząc brew. Jongup zawahał się.
     - Uspokoić ją - odpowiedział w końcu. Westchnąłem. Tyle to ja też wiedziałem.
     - Pomyślimy o tym, kiedy wróci reszta. - Już raz podjąłem decyzję bez obgadania tego z nimi i, jak widać, efekt nie jest szczególnie zadowalający. Gdybym wtedy powiedział im o moich zamiarach, powstrzymaliby mnie. Nie pozwoliliby mi tak namieszać.
     Przeczesałem włosy palcami, odganiając te natrętne, psujące humor myśli. Co się stało, to się nie odstanie. Koniec, kropka. Wziąłem hamburgera i rozsiadłem się na kanapie, podczas gdy Jongup delektował się swoją przekąską. Przebiegłem spojrzeniem po pomieszczeniu, aż w końcu mój wzrok padł na stojące pod stolikiem puste butelki po wodzie mineralnej, którą wszyscy piliśmy hektolitrami.
     - A, właśnie... - zacząłem, zerkając na swojego dongsaeng. - Kto w tym tygodniu ma dyżur? - spytałem, unosząc delikatnie brwi. Dobra, fakt, jesteśmy facetami, więc bywaliśmy niechlujni, ale dzisiejszy stan mieszkania pobijał wszystkie nasze bałaganiarskie rekordy. Jongup uśmiechnął się szeroko.
     - Ty, hyung.

sobota, 26 października 2013

I. "Zwariowałam?"

BANG YONGGUK - NIEZAWODNY LIDER

Słowniczek:
annyeonghaseyo - "dzień dobry" w koreańskim języku formalnym.
-sshi - jest to zwrot grzecznościowy dodawany po imieniu, coś jak "pan", "pani".
mianhaeyo - "przepraszam" w koreańskim języku formalnym.
mianhae - "przepraszam" w koreańskim języku nieformalnym.
hyung - chłopak zwraca się tak do swojego starszego brata lub starszego, bliskiego mu kolegi.
maknae - najmłodszy członek zespołu.

*Punkt widzenia Sunhee*
  Znowu ogarnęło mnie to denerwujące uczucie, że jestem obserwowana. Niepokojące mrowienie na karku sprawiło, że automatycznie zaczęłam się rozglądać. Mój wzrok powędrował w prawo, w lewo, potem odwróciłam się i spojrzałam za siebie, ściągając lekko brwi i wydymając delikatnie wargi.
  Nic. Żadnych podejrzanych typków. Ani jednej pary obserwujących mnie oczu. Tylko tłum ludzi zajętych swoimi sprawami, zabieganych, obojętnych na otaczający ich świat.
  Nic. A jednak uczucie nie zniknęło.
  Wypuściłam powoli powietrze z ust, przymykając oczy. Czy to możliwe, że zaczynałam tracić zmysły? Super. Mam dopiero dwadzieścia dwa lata i już zaczyna mi odbijać. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że od jakiegoś tygodnia czuję się, jakby ktoś bez przerwy na mnie patrzył? Czy to nie był objaw jakiejś choroby psychicznej?
  - Uspokój się, Sunhee - zganiłam się pod nosem, jednocześnie uśmiechając się nieznacznie, rozbawiona swoimi myślami. - Wszystko z tobą w porządku - mówiąc to, spojrzałam przed siebie i przyspieszyłam, bo od jakichś pięciu minut wlokłam się wolniej od ślimaka.
  Zaraz, ale czy gadanie do siebie też nie było objawem problemów z psychiką?
  STOP. Ja nie zwariowałam. A to uczucie bycia obserwowanym spowodowane jest zwykłym stresem. Tak, właśnie, to przez stres, którego od jakiegoś czasu nieustannie dostarcza mi ojczym, niemal codziennie przedstawiając mnie facetom, którzy jego zdaniem są idealnymi kandydatami na męża i zięcia. Ciekawa jestem, kogo wybierze dla mnie następnym razem. Jednego mogłam być pewna: będzie to jakiś ważniak, który ma na koncie sukces zawodowy i przynajmniej sześć zer. Innych nie brał pod uwagę, bo przecież właściciel jednej z największych i najbardziej wpływowych firm w kraju nie może sobie pozwolić na to, by jego zięciem został byle kto. Ja mogłam co najwyżej wybrać, który kandydat najbardziej mi odpowiada, chyba że ten przywilej ojczym też mi odbierze i po prostu zeswata mnie z tym, który mu najwięcej zaoferuje. Westchnęłam ciężko.
  A więc wszystko jasne. To stres. Wizyta u psychiatry nie będzie konieczna. Co za ulga.
  Wyprostowałam się i uniosłam kąciki ust w lekkim, wymuszonym uśmiechu. Podobno w ten sposób można było oszukać mózg. Uśmiechasz się i twój umysł odbiera sygnały, że jesteś zadowolona, choć tak naprawdę masz ochotę skoczyć z mostu. Nie, żebym tego chciała, to tylko taki przykład.
  Mijając swoją ulubioną kawiarnię, zatrzymałam się. Potrzebowałam czegoś, co pomogłoby mi odzyskać humor, a nic nie sprawdzało się w takich sytuacjach lepiej niż lody. Weszłam więc do środka, już w progu czując, że mój nastrój się poprawia.
  - Annyeonghaseyo! - Rzuciłam w kierunku znajomego sprzedawcy. Spojrzał na mnie i jego usta rozciągnęły się w serdecznym uśmiechu.
  - Sunhee-sshi! Dawno cię u nas nie było - mruknął z zaczepną pretensją w głosie. Podeszłam do lady i postawiłam torby z zakupami obok swoich nóg.
  - Byłam tutaj cztery dni temu - odparłam rozbawiona. Cztery dni to chyba nie tak dużo?
  - Kiedyś bywałaś tutaj codziennie - odgryzł się.
  Kiedyś mieszkałam naprzeciwko, pomyślałam i odruchowo wyjrzałam przez nieskazitelnie czyste, ogromne okno na budynek po drugiej stronie ulicy. Przytulne mieszkanie wystarczało mi i mojej mamie. Mimo że mogłyśmy pozwolić sobie na coś większego, nie chciałyśmy się przeprowadzać. Mała powierzchnia trzymała nas blisko siebie, sprawiała, że spędzałyśmy ze sobą większość czasu, nawet wtedy, gdy nie miałyśmy ochoty na swoje towarzystwo. Jednak kiedy miałam trzynaście lat, mama poznała Dongwoona, a zaledwie rok później został moim ojczymem i przeprowadziłyśmy się do jego ogromnego domu. Od tamtej pory znacznie się z mamą oddaliłyśmy, mimo że obie starałyśmy się do tego nie dopuścić. Na moje dwudzieste urodziny ojczym sprezentował mi własny luksusowy apartament w bogatszej części miasta. Nie mogłam nie przyjąć takiego prezentu, chociaż miałam na to ogromną ochotę.
  - Chcesz to, co zwykle? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos sprzedawcy. Uśmiechnęłam się, z powrotem odwracając w jego stronę i pokiwałam żywo głową. Podczas gdy on zabrał się za przygotowywanie mojego ulubionego deseru, ja sięgnęłam do torebki po portfel. Nie było go w kieszonce, w której zwykle go chowałam.
  Nie było go też w żadnej innej.
  - Gdzie ja go wsadziłam...? - Wymamrotałam, a moje palce coraz bardziej nerwowo przeczesywały zawartość torebki. Przecież dopiero co kupowałam bluzkę. Musiał gdzieś tu być.
  Ale, ku mojemu przerażeniu, nie mogłam go znaleźć.
  - Coś nie tak? - Podniosłam wzrok na sprzedawcę, który postawił gotowy deser na ladzie.
  - Nie, po prostu... - Urwałam, czując jak coś szturcha mnie delikatnie w bok. Odwróciłam się i zobaczyłam jakiegoś chłopczyka, wpatrującego się we mnie wielkimi, ciemnymi oczami. Wyglądał na jakieś siedem, może osiem lat. Już otwierałam usta, by zapytać go, o co chodzi, ale w tej samej chwili wyciągnął w moim kierunku rączkę, w której trzymał jakąś bladoczerwoną karteczkę.
  - Dla mnie...? - Zapytałam, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Chłopczyk pokiwał głową, więc wzięłam kawałek papieru, a on natychmiast odwrócił się i pospiesznie wyszedł z kawiarni. Uniosłam brwi, rzucając sprzedawcy zdziwione spojrzenie. Nagle rozległa się jakaś wesoła melodyjka, wyrywając mnie ze stanu zaskoczenia.
  - Och, mianhaeyo, to ważny telefon - rzucił mój znajomy i poszedł na zaplecze, odbierając połączenie. Zostałam sama, trzymając w ręce tajemniczą karteczkę, złożoną w idealny kwadracik, nie mając pojęcia, gdzie zapodziałam portfel i w dodatku znowu czując na sobie czyjś wzrok. Rozejrzałam się, choć z góry wiedziałam, że to bezcelowe. Przecież to tylko objaw nadmiaru stresu.
  Skupiłam się więc na karteczce, nabierając odrobinę powietrza do policzków. Nie wiedzieć czemu, bałam się sprawdzić, co to jest. Coś jakby moja kobieca intuicja nagle się odezwała, podpowiadając mi, bym po prostu to wyrzuciła i o wszystkim zapomniała. Z drugiej strony pojawiła się ciekawość, która z uporem odganiała obawy. Zebrałam się w sobie, wstrzymałam oddech i rozłożyłam karteczkę. Moim oczom ukazało się schludne, eleganckie pismo:
      "Sprawdź torbę z miętową bluzką.
      PS. Beżowa bardziej by ci pasowała."
  W pierwszym odruchu zamarłam, czując jak krew odpływa mi z twarzy. Miałam wrażenie jakby cały świat ucichł, zniknął, przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. W moim umyśle zapanował istny chaos, jedna myśl goniła drugą, a ja nie byłam w stanie nad tym zapanować. Zakręciło mi się w głowie, automatycznie więc oparłam się ręką o ladę. To nie przez stres.
  Naprawdę ktoś mnie obserwował.
  Spojrzałam na torbę, w której schowana była moja nowa, miętowa bluzka. Miałam wrażenie, że minęły wieki, zanim zdołałam zmusić się do sięgnięcia po nią. Co w niej było? Czy mój prześladowca coś do niej wrzucił? Wzięłam głęboki wdech i wydech, aby uspokoić swój płytki oddech. Znowu coś we mnie krzyczało, żeby nie zaglądać do środka. To przecież mogło być coś niebezpiecznego.
  Mogło, ale nie musiało - wśród emocji, które w tej chwili się we mnie kotłowały, pojawiła się także ciekawość.
  Wsadziłam ostrożnie rękę do torby, wyczuwając delikatny materiał bluzki i...
  Mój portfel.

*Yongguk*
  Jako że miałem dzisiaj dobry humor, postanowiłem zabrać chłopaków na ciepły posiłek do mojej ulubionej knajpy. Ciężko było znaleźć jakiegoś godnego zaufania współpracownika, który mógłby podczas naszej nieobecności obserwować nasz cel, ale nie było to niemożliwe. Chociaż może miałem lekkie wątpliwości czy powinienem powierzać to zadanie komuś spoza naszej grupy...
  Jednak kiedy już oznajmiłem chłopakom, że stawiam im kolację i zobaczyłem ich radość, głupio było się z danego słowa wycofywać. Doprawdy, cieszyli się jak małe dzieci na wieść o wycieczce do zoo, jeśli nie bardziej. Pocieszne bachory. Przez całą drogę w samochodzie panował taki hałas, jakbym wiózł przedszkole. O odrobinę zbyt bogatym słownictwie. Nawet więcej niż odrobinę. Ciekawe, kto ich nauczył takich wyrazów? Nawet ja na co dzień nie używałem takiej ilości wulgaryzmów, cholera.
  Kiedy więc zamówiliśmy jedzenie, byłem prawie w stu procentach pewien, że udało mi się ich udobruchać po moim dzisiejszym wyskoku. Wcześniej byli na mnie lekko wkurzeni, ale odkąd wyjechaliśmy z naszej siedziby, wszystko zdawało się wrócić do normy. Jednak kiedy już miałem zabrać się za parującą porcję ramen, okazało się, że jednak nie do końca.
  - Nie powinieneś był tego robić, hyung - powiedział Youngjae, który siedział naprzeciwko mnie. Spojrzenia wszystkich zwróciły się w jego i moim kierunku. Dlaczego musiał o tym mówić akurat teraz? Nie mógł przynajmniej poczekać aż zjemy? Dlaczego w ogóle po prostu nie zostawimy tego w spokoju?
  - Ale zrobiłem. Czasu nie cofniemy - odparłem spokojnie, krzyżując z nim spojrzenia. Byłem liderem naszej grupy, on był mózgiem. Nasze dyskusje były normą. Jednak tym razem reszta wydawała się być bardziej zainteresowana niż zwykle. Przy naszym stole nagle zapadła cisza. No, nie do końca, bo Daehyun, w przeciwieństwie do nas, siorbał sobie ramen w najlepsze.
  - Dlaczego? - Spytał poważnym tonem, zupełnie innym od tego radosnego, żartobliwego, którym jeszcze przed chwilą przedrzeźniał naszego maknae.
  "Dobre pytanie" - przemknęło mi przez myśl. Nie miałem pojęcia, co mnie podkusiło, żeby napisać do niej tą wiadomość. Wiedziałem, że robiąc to dużo ryzykuję. Cel wiedział, że jest obserwowany. Mógł zacząć stwarzać problemy. Mógł próbować uciec, pójść na policję. A wtedy wszystko szlag by trafił. Ale to mnie nie powstrzymało. Uległem pokusie. Po co? Żeby zobaczyć jej minę, sprawdzić, co zrobi, jak zareaguje; nie mam bladego pojęcia. Po prostu to zrobiłem.
  - Dlaczego, hyung? - Powtórzył dobitniej, najwyraźniej zirytowany, że nie odpowiedziałem. Trudno mi było skupić się na rozmowie, kiedy wokół unosił się tak smakowity zapach. Od rana nie miałem niczego w ustach. Westchnąłem zrezygnowany.
  - Nie możemy porozmawiać o tym później? Po prostu delektuj się posiłkiem - powiedziałem niewzruszonym tonem. Nie czekając na jego odpowiedź, zabrałem się za jedzenie. Wydałem z siebie pomruk zadowolenia, kiedy moje wygłodniałe kubki smakowe rozpoznały cudowny smak ramen. Czułem na sobie uważny wzrok Youngjae, tak samo jak i ukradkowe spojrzenia reszty chłopaków. Co sobie o mnie myśleli? Czyżbym aż tak ich rozczarował? Przez taką błahostkę?
  - Szef nas zabije, kiedy się o tym dowie - odezwał się Himchan, siedzący obok mnie. Zerknąłem na niego, przełykając jedzenie.
  - Jeśli się o tym dowie - mruknąłem, wyraźnie akcentując pierwsze słowo. Chyba jednak nie było to zbyt pocieszające, przynajmniej tak mi podpowiadał ponury wzrok Himchana.
  - Prędzej czy później na pewno do tego dojdzie - stwierdził Youngjae. Wyprostowałem się i przyjrzałem się każdemu po kolei. Gdzie się podziała ich energia i radość ze wspólnego posiłku? Pięć par ciemnych oczu wpatrywało się we mnie, jakby na coś czekając.
  - Mianhae, chłopaki - rzuciłem, należało im się. Niech cieszą się chwilą, bo nie często mam okazję, żeby ich za coś przepraszać. - Zajmę się tym, obiecuję.  Biorę to na siebie. Wy w ogóle nie zawracajcie sobie tym głowy. Róbcie to, co robiliście do tej pory. Wiecie, że was nie zawiodę.
  Nie odezwali się, ale atmosfera wyraźnie się rozluźniła, a chłopaki zabrali się łapczywie za swoje ramen. Nawet Youngjae, słysząc moje słowa, wyraźnie się uspokoił. Cholera, gdybym tylko mógł mieć pewność, że naprawdę ich nie zawiodę. Naszym zadaniem było pilnować jej bez ujawniania się. Złamałem najważniejszą zasadę. Były niewielkie szanse, że Szef przymknie na to oko. Ale tym będę martwić się później.
  - Żałujcie, że nie widzieliście jej miny - zaśmiał się Daehyun, całkowicie naprawiając nastrój. - Wyglądała jakby zaraz miała zejść na zawał. To było coś takiego. - W tym momencie zaprezentował chłopakom minę, która nijak nie miała się do rzeczywistości. Ale nie poprawiłem go, tylko uśmiechnąłem się rozbawiony. Jednocześnie w mojej głowie pojawił się jej prawdziwy obraz z tamtej chwili: szeroko otwarte, błyszczące, brązowe oczy, lekko rozchylone, pełne wargi, pociągnięte błyszczykiem, blade, nieskazitelne policzki i te niesforne, lekko zakręcone kosmyki włosów, opadające na jej drobne ramiona.
  W ogóle się nie zmieniła. Wyglądała tak samo niewinnie, jak osiemnaście lat temu, kiedy pod moim czujnym, pięcioletnim okiem goniła motyle, ubrana w czerwoną sukieneczkę, wspaniale kontrastującą z jej jasną karnacją.

*Sunhee*
  Wchodząc do mieszkania, zamknęłam za sobą drzwi i kilkakrotnie nerwowo sprawdziłam czy aby na pewno nie są otwarte. Byłam zmęczona, choć tak naprawdę nie robiłam nic, co mogłoby mnie wyczerpać. Wracałam z kawiarni powoli, mimo że jakiś piskliwy głosik w mojej głowie nalegał, bym rzuciła się biegiem. Miałam wrażenie, że moje nogi są z ołowiu, ich ciężar nie pozwalał mi przyśpieszyć, próbować uciec przed prześladowcą.
  Choć z drugiej strony - czy w ogóle był sens uciekać? Skoro mnie obserwował, na pewno wiedział, gdzie mieszkam. Prawdopodobnie znał każde miejsce, do którego mogłabym się udać. Prędzej czy później by mnie odnalazł. I kto wie, co potem by ze mną zrobił?
  A skąd mam wiedzieć, co teraz planuje ze mną zrobić? Czułam się jak bezbronne zwierzę na otwartej, pustej przestrzeni w obliczu czającego się drapieżnika. Żadnej kryjówki. Żadnej pewnej drogi ucieczki. Całkowita niemoc i pełne psychicznych męczarni oczekiwanie na ruch napastnika. Zrobi to szybko, bezboleśnie czy będzie się mną bawić, póki nie padnę z wycieńczenia?
  Chwiejnym, niepewnym krokiem przemierzyłam salon, chcąc jak najszybciej dostać się do swojej sypialni, gdzie planowałam schować się pod kołdrą, w nadziei, że dzięki temu stanę się niewidzialna, a co za tym idzie - całkowicie bezpieczna. Jednak gdy przekroczyłam próg pokoju, owa nadzieja prysnęła, niczym bańka mydlana, a ja bez sił osunęłam się na skraj łóżka.
  Dopiero tutaj, w moim własnym pokoju, zdałam sobie sprawę, w jak beznadziejnym położeniu jestem. Byłam obserwowana. Przestraszona. Nie miałam pojęcia, co robić. Jak się zachować? Gdybym wiedziała, z kim mam do czynienia, byłoby łatwiej. Gdybym posiadała chociaż minimum informacji. Od jak dawna mnie śledzi, czego chce, czy to zwykły niezbyt niebezpieczny zboczeniec, czy raczej groźny szaleniec, który jest gotowy skrzywdzić moich bliskich, gdybym tylko zaczęła rozrabiać?
  Zmusiłam się do zapanowania nad płytkim oddechem, drżeniem rąk. Oczy piekły mnie od nagromadzonych łez. Na początek muszę się uspokoić. Wtedy na pewno wymyślę jakieś rozwiązanie.
  Za drzwiami rozległ się dzwonek mojej komórki, znajdującej się w torebce, którą zostawiłam gdzieś po drodze do sypialni. Słyszałam go wyraźnie. Chciałam się dźwignąć, wyprostować, wyjść ze swojego pokoju i odebrać telefon. Jednak zamiast postąpić w ten sposób, skuliłam się jedynie na miękkim materacu i zacisnęłam powieki. Dźwięk zaczął się jakby oddalać, zamazywać, aż w końcu przestał do mnie docierać. Czułam ciepłe łzy, spływające mozolnie po mojej twarzy na delikatną pościel.

Wstęp

Annyeonghaseyo~!
Po raz pierwszy publikuję swój twór na blogu i mam nadzieję, że dobrnę do końca. Życzcie mi powodzenia!
Pomysł na to opowiadanie wziął się z chęci na napisanie czegoś, w czym występowaliby członkowie mojego ulubionego koreańskiego zespołu B.A.P, więc, jak się łatwo domyślić, są oni najważniejszymi postaciami. Opowiadanie nie jest o kpopie! Wykorzystuję jedynie imiona, wygląd i parę faktów związanych z prawdziwymi ludźmi. Jeśli jednak komuś nie pasuje dobór postaci, zawsze może wyobrazić sobie na ich miejscu kogoś innego. c:
Dlaczego taki tytuł? Ponieważ pisany przeze mnie fanfic nie jest podzielony na rozdziały i występują ciągłe przeskoki z punktu widzenia jednego bohatera na drugi (a bohaterów jest dosyć dużo), całość może sprawiać wrażenie chaotycznej. Mam jednak nadzieję, że się spodoba.
Akcja dzieje się w Korei Południowej, toteż mogą występować pewne zjawiska/słówka charakterystyczne dla tego kraju. Nie martwcie się, że nie znacie ich znaczenia - przed tekstem będę dodawać krótkie wyjaśnienia.
Życzę przyjemnego czytania ^u^
HWAITING!